"Problemy innych zupełnie mnie nie interesują. Do póki nie stają się moimi problemami."
Czy może mi ktoś powiedzieć, skąd ja wytrzasnąłem takie głupie babsko, jakim jest moja żona? Będąc z nią tak często w domu, coraz bardziej przekonywałem się, że jest nieodpowiedzialną manipulantką. Egoistką, materialistką, leniwą zdzirą. Wiem, że nie powinienem tak mówić. Ale kiedy ona się tak zachowuje?! Nasze dziecko olewa, mnie ma gdzieś i tylko czeka aż będzie mogła wieczorem sobie wyjść. Zrobiłem sobie kalendarzyk. Wiem to głupie, kalendarzyki są dla bab, ale serio musiałem. Po pierwsze dlatego, aby odliczać dni, do "powrotu" do pracy, a po drugie dlatego żeby zapisywać wydatki. Już samo spojrzenie na rachunki przyprawiło mnie o zawał. Nie mieliśmy kredytu, ale opłat było mnóstwo, a ja nie byłem miliarderem. Prąd, gaz, woda, samochód, przedszkole, telefony.... i wiele wiele innych. A Viv co zrobiła? Po przyjściu z pracy oznajmiła mi, że wybiera się na zakupy. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie wydała 4500 $!!! Myślałem, że ją zabiję.
- Vievienne...?- Spojrzała na mnie groźnie wzrokiem typu "jestem zmęczona, czego?!"
- Tak? - Jej słodziutki głos zupełnie nie pasował do oczu.
- Ile wydałaś? - Machnęła ręką.
- Nie dużo. Tylko 4 i pół tysiąca. - Miałem wrażenie, że zaraz nie wytrzymam i ją zabiję.
- Jak to kurwa jasna mać, 4 i pół tysiąca?!?!?!?! Normalna jesteś?! Chyba cię pojebało! Ile razy mam ci powtarzać, że obcięli mi pensję?! No ile?! Nie jestem miliarderem Viv!
- Oj daj spokój. Za bardzo się spinasz...
- Ja się kurwa spinam?! Zobaczymy co powiesz, kiedy nie będziesz miała co jeść! - Wziąłem Christiana, trzasnąłem drzwiami, i wyszedłem. Nie obchodziła mnie zupełnie. Miałem ja gdzieś, jej uczucia i potrzeby. Po raz pierwszy od... tak na prawdę to od zawsze. Spojrzałem na synka, który szedł grzecznie ze mną za rękę. Odetchnąłem głęboko.
- Chris... gdzie idziemy? - Mały spojrzał na mnie i zrobił zamyśloną minkę.
- Mose pójdziemy do ulubionej kawiarni cioci Rołzie? - Uśmiechnąłem się mimowolnie. Mały nie potrafił wymówić Rose ani Rosie, więc mówił Rłozi. Spojrzałem na synka i pomyślałem, że mimo wszystko jest najlepszym co mam. Że nawet jeżeli rozwiodę się z Viv, co jest więcej niż prawdopodobne, to mimo wszystko zawsze będę miał jego. Zawsze będę go kochał. I nie pozwolę, żeby stała mu się krzywda. Podniosłem synka, a on oplótł mi szyję rączkami i przytulił się do mnie.
- Tatusiu...
- Tak?
- Wolę jak ty jesteś ze mną w domku, a nie mama. Mama nie zwraca na mnie uwagi i nie chce się ze mną bawić. - Powiedział i przytulił się do mnie mocniej. - Bardzo cię kocham, tato. - Zwykła deklaracja. A dała mi tak wiele. Siłę, wiarę w siebie w to, że wszystko się ułoży. Bez Viv. Bez tego jej popapranego podejścia do życia.
- Ja też cie bardzo kocham synku. Najbardziej na świecie. - Szepnąłem w jego uszko i połaskotałem po żebrach, na co mały roześmiał się radośnie i zaczął czochrać mi włosy. Po kilku minutach takiego przekomarzania dotarliśmy do ulubionej cukierni Rosalie, która nosiła nazwę "U Betty". Robili tutaj zajebiste ciastka, dlatego też bardzo często przychodziła tutaj z małym tak samo jak ja. Podeszliśmy do wymienionej w nazwie właścicielki, czyli Betty i przywitaliśmy się grzecznie.
- To co podać, drodzy panowie? - Zapytała jak zwykle pogodna szatynka. Christian znowu zrobił zamyśloną minę i rozejrzał się po cukierni.
- Tato, ja chcem ciastko i loda, duzom gałke cekoladowom. - Powiedział mój synek po chwili zastanowienia. Uśmiechnąłem się do niego, a zaraz potem przeniosłem wzrok na Betty.
- No to poprosimy kawałek tego murzynka, jedną nie za dużą gałkę czekoladową i kawę espresso wysoko słodzoną. - Betty uśmiechnęła się do mnie znowu i podała numerek stolika.
- Zaraz panom przyniosę. - Zadeklarowała i popędziła do ekspresu do kawy. Ja z Christianem usiadłem przy stoliku numer 25 i czekaliśmy na zamówienie. Betty przyniosła wszystko w zabójczym tempie, życzyła nam smacznego i odeszła obsługiwać innych. Po chwili Christian był już cały uwalony tym lodem, ale to nie było ważne, bo wszystko znikało kiedy widziałem jak się cieszy. Ja popijałem swoją kawę, spokojnie bez pośpiechu. I nagle do kawiarni wpadła Rosalie. Przeszukała całą kawiarnię wzrokiem i kiedy mnie zlokalizowała, podbiegła do stolika i usiadła obok nas. Ucałowała mnie w policzek, a Christiana we włosy, jako że całą buzię miał z loda.
- Cześć. Słuchaj... ważna sprawa. - Była tak roztrzęsiona, ze nie mogła się uspokoić. Dałem jej kubek mojej kawy i obdarzyłem ją opanowanym spojrzeniem.
- Rosalie spokojnie. Napij się, a potem mów. - Zrobiła jak kazałem i po chwili, już całkiem spokojna zaczęła mówić.
- Dowiedziałam się od Emm'a ile twoja żona wydała na zakupy. Edwardzie... tak nie może być. Ona cie wykorzystuje, manipuluje tobą i...- Nie dałem jej dokończyć, bo nie chciałem żeby Chris słyszał o czym rozmawiamy. Poprosiłem go, żeby poszedł do kącika zabaw, który znajdował się na drugim końcu kawiarni.
- Teraz możemy rozmawiać. Słuchaj Rose... ja to wiem. W końcu przejrzałem na oczy. Kiedy teraz jestem całe dnie w domu, widzę co ona wyprawia i wiem, że tak nie może być. - Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- W końcu to do ciebie dotarło.
- Dotarło to do mnie wtedy kiedy nie dała Chris'owi jeść. - Powiedziałem cicho, jakby się wstydząc, chodź nie miałem czego. Ja byłem dobrym ojcem i nie miałem sobie nic do zarzucenia. Szok wstąpił na twarz Rosalie, a zaraz potem na jej twarzy wymalowała się wściekłość.
- Ta pieprzona, jebana pinda! Żeby dziecku jeść nie dać! No w głowie się nie mieści. - Była tak zbulwersowana, że myślałem, że zaraz coś rozwali.
- Wiem, Rose, wiem. I też mnie to denerwuje.
- Rozwiedziesz się z nią? - Zapytała w prost, nie siląc się na uprzejmości. Ale Rose taka już jest. Szczera i bezpośrednia.
- Najprawdopodobniej tak. Ale... najpierw muszę znaleźć pracę. - Teraz jej wzrok się zmienił i wyrażał współczucie.
- Właśnie... przykro mi z tego powodu. No wiesz, pewnie serio musieli obciąć koszty, a ty poleciałeś pierwszy, bo najkrócej pracowałeś w firmie. Edziu, popytam tu i tam może ktoś poszukuje programisty i jak będę coś wiedzieć to dam ci znać, okey? - Jej wzrok wyrażał troskę i chęć pomocy.
- Jasne. Dzięki.
- Nie ma za co. - Uśmiechnęła się. - Od tego są przyjaciele. - Przytuliła mnie i wstała. - Gdybyś nie miał komu zostawić Chris'a wiesz gdzie dzwonić. - Ja również wstałem i przytuliłem ją na pożegnanie.
- No jasne, że wiem. I jeszcze raz dzięki. - Byłem jej na prawdę bardzo wdzięczny. Nie wiem co bym zrobił bez pomocy jej i mojego przyjaciela.
- Nie ma sprawy. Bawcie się dobrze. I nie przejmuj się Viv. - Pomachała jeszcze Chris'owi i wyszła. Usiadłem z powrotem i zacząłem znowu się zastanawiać. A w zasadzie to układać plan. Muszę tylko znaleźć jakąś pracę, kupić jakieś fajne mieszkanko, najlepiej z garażem... i mogę się wyprowadzać od Viv. Nie mamy wspólnego kredytu, wspólnego samochodu ani pożyczki. Nie mamy nic wspólnego prócz Chris'a. A z nim też nie będzie problemu, bo jestem prawie pewien, że sąd przydzieli jego opiekę mnie. Jeżeli Rose i Em będą zeznawać to tą sprawę też mam w kieszeni. Tylko najpierw muszę znaleźć pracę... i tu leży pies pogrzebany. Nie znajdę pracy, to będzie jedna wielka dupa. Zawołałem synka, poszliśmy do łazienki umyć buzię, zapłaciłem i wyszliśmy. Następna połowa dnia minęła nam na odwiedzaniu wszystkich sklepów zabawkowych jakie napotkaliśmy i zdążyliśmy wejść do wesołego miasteczka. W domu byliśmy późnym wieczorem.... znaczy ja byłem, bo Chris spał mi na rękach. Wszedłem do domu, ściągnąłem buty i pomaszerowałem na górę. Wszedłem do pokoju syna, przebrałem go w piżamkę, otuliłem kołdrą i wyszedłem. Kiedy znów byłem na dole, rozebrałem kurtkę i zrobiłem sobie coś do jedzenia. Dwie kanaki z pasztetem i ogórkiem. Stwierdziłem, że nie zaszkodzi mi jeżeli napiję się czegoś mocniejszego. Podszedłem do szafki, w której zawsze stał alkohol i nalałem sobie Jack'a Daniels'a z colą. Wypiłem praktycznie duszkiem i zrobiłem sobie kolejnego drinka. Tego zabrałem już do góry, do naszej sypialni. Vievienne już spała. I całe szczęście, bo na pewno znowu byśmy się pokłócili. Postawiłem drinka na szafce nocnej i powędrowałem do łazienki z zamiarem umycia się i odetchnięcia. Może to dziwne, ale bardzo lubiłem się kąpać. Dawało mi to takie złudzenie tego, że zmywam z siebie wszystkie problemy. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem. Po dziesięciu minutach byłem umyty, czysty, ale problemy pozostały. Wszedłem do pokoju, zgarnąłem laptopa i wsunąłem się pod kołdrę próbując nie zbudzić mojej wrednej żonki. Otwarłem najpierw skrzynkę służbową. Niestety same reklamy. Ale muszę poczekać to dopiero jeden dzień, czego ja się spodziewałem... Potem otworzyłem skrzynkę prywatną. Przejrzałem ją. Reklamy, reklamy i jeszcze raz reklamy. Zaraz... zauważyłem też mail'a od... ah tak! Od drogiej Lonley. Tak się ucieszyłem, że laptop prawie spadł mi na ziemię. Nakazałem sobie być spokojnym i otworzyłem wiadomość. Przeczytałem ją kilka razy i zabrałem się za odpowiedź.
- Chris... gdzie idziemy? - Mały spojrzał na mnie i zrobił zamyśloną minkę.
- Mose pójdziemy do ulubionej kawiarni cioci Rołzie? - Uśmiechnąłem się mimowolnie. Mały nie potrafił wymówić Rose ani Rosie, więc mówił Rłozi. Spojrzałem na synka i pomyślałem, że mimo wszystko jest najlepszym co mam. Że nawet jeżeli rozwiodę się z Viv, co jest więcej niż prawdopodobne, to mimo wszystko zawsze będę miał jego. Zawsze będę go kochał. I nie pozwolę, żeby stała mu się krzywda. Podniosłem synka, a on oplótł mi szyję rączkami i przytulił się do mnie.
- Tatusiu...
- Tak?
- Wolę jak ty jesteś ze mną w domku, a nie mama. Mama nie zwraca na mnie uwagi i nie chce się ze mną bawić. - Powiedział i przytulił się do mnie mocniej. - Bardzo cię kocham, tato. - Zwykła deklaracja. A dała mi tak wiele. Siłę, wiarę w siebie w to, że wszystko się ułoży. Bez Viv. Bez tego jej popapranego podejścia do życia.
- Ja też cie bardzo kocham synku. Najbardziej na świecie. - Szepnąłem w jego uszko i połaskotałem po żebrach, na co mały roześmiał się radośnie i zaczął czochrać mi włosy. Po kilku minutach takiego przekomarzania dotarliśmy do ulubionej cukierni Rosalie, która nosiła nazwę "U Betty". Robili tutaj zajebiste ciastka, dlatego też bardzo często przychodziła tutaj z małym tak samo jak ja. Podeszliśmy do wymienionej w nazwie właścicielki, czyli Betty i przywitaliśmy się grzecznie.
- To co podać, drodzy panowie? - Zapytała jak zwykle pogodna szatynka. Christian znowu zrobił zamyśloną minę i rozejrzał się po cukierni.
- Tato, ja chcem ciastko i loda, duzom gałke cekoladowom. - Powiedział mój synek po chwili zastanowienia. Uśmiechnąłem się do niego, a zaraz potem przeniosłem wzrok na Betty.
- No to poprosimy kawałek tego murzynka, jedną nie za dużą gałkę czekoladową i kawę espresso wysoko słodzoną. - Betty uśmiechnęła się do mnie znowu i podała numerek stolika.
- Zaraz panom przyniosę. - Zadeklarowała i popędziła do ekspresu do kawy. Ja z Christianem usiadłem przy stoliku numer 25 i czekaliśmy na zamówienie. Betty przyniosła wszystko w zabójczym tempie, życzyła nam smacznego i odeszła obsługiwać innych. Po chwili Christian był już cały uwalony tym lodem, ale to nie było ważne, bo wszystko znikało kiedy widziałem jak się cieszy. Ja popijałem swoją kawę, spokojnie bez pośpiechu. I nagle do kawiarni wpadła Rosalie. Przeszukała całą kawiarnię wzrokiem i kiedy mnie zlokalizowała, podbiegła do stolika i usiadła obok nas. Ucałowała mnie w policzek, a Christiana we włosy, jako że całą buzię miał z loda.
- Cześć. Słuchaj... ważna sprawa. - Była tak roztrzęsiona, ze nie mogła się uspokoić. Dałem jej kubek mojej kawy i obdarzyłem ją opanowanym spojrzeniem.
- Rosalie spokojnie. Napij się, a potem mów. - Zrobiła jak kazałem i po chwili, już całkiem spokojna zaczęła mówić.
- Dowiedziałam się od Emm'a ile twoja żona wydała na zakupy. Edwardzie... tak nie może być. Ona cie wykorzystuje, manipuluje tobą i...- Nie dałem jej dokończyć, bo nie chciałem żeby Chris słyszał o czym rozmawiamy. Poprosiłem go, żeby poszedł do kącika zabaw, który znajdował się na drugim końcu kawiarni.
- Teraz możemy rozmawiać. Słuchaj Rose... ja to wiem. W końcu przejrzałem na oczy. Kiedy teraz jestem całe dnie w domu, widzę co ona wyprawia i wiem, że tak nie może być. - Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- W końcu to do ciebie dotarło.
- Dotarło to do mnie wtedy kiedy nie dała Chris'owi jeść. - Powiedziałem cicho, jakby się wstydząc, chodź nie miałem czego. Ja byłem dobrym ojcem i nie miałem sobie nic do zarzucenia. Szok wstąpił na twarz Rosalie, a zaraz potem na jej twarzy wymalowała się wściekłość.
- Ta pieprzona, jebana pinda! Żeby dziecku jeść nie dać! No w głowie się nie mieści. - Była tak zbulwersowana, że myślałem, że zaraz coś rozwali.
- Wiem, Rose, wiem. I też mnie to denerwuje.
- Rozwiedziesz się z nią? - Zapytała w prost, nie siląc się na uprzejmości. Ale Rose taka już jest. Szczera i bezpośrednia.
- Najprawdopodobniej tak. Ale... najpierw muszę znaleźć pracę. - Teraz jej wzrok się zmienił i wyrażał współczucie.
- Właśnie... przykro mi z tego powodu. No wiesz, pewnie serio musieli obciąć koszty, a ty poleciałeś pierwszy, bo najkrócej pracowałeś w firmie. Edziu, popytam tu i tam może ktoś poszukuje programisty i jak będę coś wiedzieć to dam ci znać, okey? - Jej wzrok wyrażał troskę i chęć pomocy.
- Jasne. Dzięki.
- Nie ma za co. - Uśmiechnęła się. - Od tego są przyjaciele. - Przytuliła mnie i wstała. - Gdybyś nie miał komu zostawić Chris'a wiesz gdzie dzwonić. - Ja również wstałem i przytuliłem ją na pożegnanie.
- No jasne, że wiem. I jeszcze raz dzięki. - Byłem jej na prawdę bardzo wdzięczny. Nie wiem co bym zrobił bez pomocy jej i mojego przyjaciela.
- Nie ma sprawy. Bawcie się dobrze. I nie przejmuj się Viv. - Pomachała jeszcze Chris'owi i wyszła. Usiadłem z powrotem i zacząłem znowu się zastanawiać. A w zasadzie to układać plan. Muszę tylko znaleźć jakąś pracę, kupić jakieś fajne mieszkanko, najlepiej z garażem... i mogę się wyprowadzać od Viv. Nie mamy wspólnego kredytu, wspólnego samochodu ani pożyczki. Nie mamy nic wspólnego prócz Chris'a. A z nim też nie będzie problemu, bo jestem prawie pewien, że sąd przydzieli jego opiekę mnie. Jeżeli Rose i Em będą zeznawać to tą sprawę też mam w kieszeni. Tylko najpierw muszę znaleźć pracę... i tu leży pies pogrzebany. Nie znajdę pracy, to będzie jedna wielka dupa. Zawołałem synka, poszliśmy do łazienki umyć buzię, zapłaciłem i wyszliśmy. Następna połowa dnia minęła nam na odwiedzaniu wszystkich sklepów zabawkowych jakie napotkaliśmy i zdążyliśmy wejść do wesołego miasteczka. W domu byliśmy późnym wieczorem.... znaczy ja byłem, bo Chris spał mi na rękach. Wszedłem do domu, ściągnąłem buty i pomaszerowałem na górę. Wszedłem do pokoju syna, przebrałem go w piżamkę, otuliłem kołdrą i wyszedłem. Kiedy znów byłem na dole, rozebrałem kurtkę i zrobiłem sobie coś do jedzenia. Dwie kanaki z pasztetem i ogórkiem. Stwierdziłem, że nie zaszkodzi mi jeżeli napiję się czegoś mocniejszego. Podszedłem do szafki, w której zawsze stał alkohol i nalałem sobie Jack'a Daniels'a z colą. Wypiłem praktycznie duszkiem i zrobiłem sobie kolejnego drinka. Tego zabrałem już do góry, do naszej sypialni. Vievienne już spała. I całe szczęście, bo na pewno znowu byśmy się pokłócili. Postawiłem drinka na szafce nocnej i powędrowałem do łazienki z zamiarem umycia się i odetchnięcia. Może to dziwne, ale bardzo lubiłem się kąpać. Dawało mi to takie złudzenie tego, że zmywam z siebie wszystkie problemy. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem. Po dziesięciu minutach byłem umyty, czysty, ale problemy pozostały. Wszedłem do pokoju, zgarnąłem laptopa i wsunąłem się pod kołdrę próbując nie zbudzić mojej wrednej żonki. Otwarłem najpierw skrzynkę służbową. Niestety same reklamy. Ale muszę poczekać to dopiero jeden dzień, czego ja się spodziewałem... Potem otworzyłem skrzynkę prywatną. Przejrzałem ją. Reklamy, reklamy i jeszcze raz reklamy. Zaraz... zauważyłem też mail'a od... ah tak! Od drogiej Lonley. Tak się ucieszyłem, że laptop prawie spadł mi na ziemię. Nakazałem sobie być spokojnym i otworzyłem wiadomość. Przeczytałem ją kilka razy i zabrałem się za odpowiedź.
Droga Bello!
Cieszę się, że wyjawiłaś mi swoje imię.
Bella - Piękna. Nie omieszkam sądzić, że w realnym świecie jesteś piękna - no bo z jakiegoś powodu tak Cię nazwano.
Ja jestem Edward. Bardzo miło mi Cię poznać.
No cóż....po kolei.
Mam wrażenie, że jestem z tymi problemami sam, jednak masz rację. Wiele jest takich osób jak my, tylko po prostu boją się przyznać do swoich problemów czy chociażby tego, że nie są szczęśliwi. Ludzie po prostu wolą udawać, że wszystko jest okey, oszukiwać samych siebie i przy okazji oszukiwać wszystkich na około.
Piszesz, że jesteś uzależniona od męża, jednak bierzesz to słowo w cudzysłów. Odnoszę takie wrażenie - popraw mnie jeśli się mylę - że Ty wcale tak nie uważasz. Czujesz do niego przywiązanie. Myślałaś, że to miłość, ale po ślubie okazał się innym człowiekiem. Jesteś z nim tak długo, ze bardzo trudno Ci jest wyobrazić sobie dzień bez niego, mimo że nie czujesz się szczęśliwa - czy mam rację?
Jeśli chodzi o dzieci... rozumiem, dlaczego się nie zdecydowałaś. Ja sam niestety nie miałem wyboru, gdyż mój synek był zwyczajną wpadką i tyle. Najszczęśliwszą niespodzianką, którą dotychczas dostałem. Ale wracając... to dobrze, że nie macie dzieci, bo z tego co piszesz wnioskuję, iż dzieci nie czułyby się w Waszym domu szczęśliwe. Nie zrozum mnie źle. Uważam, że byłabyś świetną mamą, jednak Twój mąż z tego co piszesz nie nadaje się ani na ojca, ani nawet na męża.
No cóż... jeżeli chodzi o moją pracę, to to samo co Ty powiedziała mi dzisiaj moja dobra przyjaciółka. I chyba macie rację. Byłem najmłodszym pracownikiem w grupie i mnie musieli zwolnić pierwszego - to całkiem logiczne. Jednak mimo, że lubiłem tą pracę cieszę się, że tak się stało. W końcu mam dużo czasu dla syna i dowiedziałem się bardzo wiele "ciekawych" rzeczy o mojej żonie. Masz rację mówiąc, że zrobię wszystko aby mojemu dziecku niczego nie brakowało. Żona praktycznie przestała się dla mnie liczyć. Po tym, jak dzisiaj wydała 4,5 tysiąca na zakupy z koleżanką, mam już o niej do końca wyrobione zdanie i jestem pewien, że ona się nie zmieni. Nadal jest nieodpowiedzialną, zadufaną w sobie gówniarą. Kiedyś ją kochałem. Robiliśmy razem szalone rzeczy, igraliśmy z prawem i kochaliśmy ryzyko. Jednak ona mimo tego, że ma teraz rodzinę olewa to i nadal chce się bawić nie ponosząc za swoje zachowanie żadnych konsekwencji.
Nie będę tutaj wychwalał mojego dziecka, bo jak każdy ojciec jestem z niego bardzo dumny, jednakże prosiłaś o imię. Mój syn ma na imię Christian.
Co do finansów... doceniam Twoje dobre chęci, ale czułbym się z tym bardzo niezręcznie. To nie w moim stylu pożyczać od kogoś pieniądze. Wczoraj rozesłałem ponad 70 CV i myślę, że niedługo ktoś się odezwie. A jeżeli nie... to...hmmm.... może Twoja kancelaria potrzebuje dobrego i doświadczonego informatyka lub programisty?
Bo jeżeli tak to jestem do wzięcia :D
Nie no na poważnie mówię. Byłbym bardzo wdzięczny za finansową pomoc, jednak jakakolwiek pożyczka odpada. Jeżeli już to mogę u Ciebie pracować. Jeżeli chcesz, mogę również wysłać CV, żeby nikt się nie uczepił.
Rozumiem, że nie poznajesz własnego męża. Jednak na moje oko, nie można z dnia na dzień stać się takim agresywnym. Moim zdaniem on zawsze taki był, tylko ukrywał tą stronę osobowości przed Tobą. Znam takie przypadki. Mój ojciec taki był. Przez całe małżeństwo był przykładny, ale jak raz się zdenerwował to mama trafiła do szpitala, ze złamaną ręką i wstrząsem mózgu. Nigdy tego nie zapomnę. Nie możesz lekceważyć takich odruchów. Zapewne próbujesz sobie tłumaczyć, że to było jednorazowo, że to Ty zawiniłaś, ale nie taka jest prawda. Bardzo Cię proszę uważaj na siebie i bądź ostrożna. Nie chcę, aby stała Ci się krzywda. Nie wiem dlaczego, ale wydajesz mi się być teraz bliższą osobą niż moja żona. Może to dlatego, że mnie rozumiesz? Nie wiem. Mam nadzieję, że kiedyś będziemy mieli szansę się poznać.
Wracając do Ciebie i Twojego męża.... tak jak już mówiłem. Nie lekceważ tego. Nie chcę, aby kolejna kobieta była ofiarą przemocy domowej. Moja matka wybaczała ojcu za każdym razem. Aż pewnego wieczoru dostała tak mocno, że miała pękniętą czaszkę. Dlatego jeszcze raz Cię proszę - nie lekceważ tych odruchów! Mężczyzna zwykle jest silniejszy od kobiety i niestety są to mocne ciosy. Wiem coś o tym - w młodości uczęszczałem na boks i miałem kilka koleżanek, które chodziły ze mną na te zajęcia. One mimo tego, że miały świetną technikę, nie potrafiły się obronić przed silniejszym.
I moim zdaniem czepianie się o to, że przeszkadza mu odgłos Twoich obcasów jest niedorzeczne. To jasne, że jakoś musisz wyglądać do pracy, a szpilki przecież są idealnym dopełnieniem stroju służbowego. To tak jakby uczepić się małego dziecka, że sika do pieluchy. Bezsens.
Nie masz przyjaciół - to źle. Powinnaś częściej spotykać się z siostrą, a jeżeli nie spotykać, to chociaż rozmawiać przez telefon. Przecież ten Twój gbur, tego nie może Ci zabronić!
Przyjaciele są bardzo ważni, nie można odcinać się od społeczeństwa. Ja nie wiem co bym zrobił bez mojego kumpla z dzieciństwa i jego żony, którzy są dla mnie teraz cholernie wielkim wsparciem.
Nie bój się jeździć do domu. Najlepiej jeżeli będziesz spokojna, opanowana i nie będziesz unosić głosu. Sam wiem jakie to trudne, teraz cały czas się drę na moją żonę. Najbardziej boli mnie to, ze słyszy to mój syn. Jednak mam wrażenie, że mały wypiera to ze świadomości. Dzisiaj na przykład byłem z nim w kawiarni na lodach. Potem poszliśmy do Wesołego Miasteczka i świetnie się razem bawiliśmy. Dopiero niedawno wróciliśmy do domu. Zauważyłem również, że Christian nie lubi zostawać z Vievienne - moją żoną.
Ona źle się nim zajmuje i teraz widzę to bardziej, niż kiedykolwiek. Ale wracając... Twoje opanowanie wkurzy go jeszcze bardziej, ale pamiętaj, że wtedy będzie się czuł bardziej winny. Skoro na niego nie krzyczysz, to nie Ty wszczynasz awanturę tylko on. Zakoleguj się z jakąś sąsiadką, żeby w razie czego mogła poświadczyć, że wszystkie awantury to jego wina.
Przepraszam, że tak dyryguję, ale to bardzo ważne mieć przyjaciół albo chociaż osoby, które stoją za Tobą i zawsze Ci pomogą. Jeżeli byśmy się bliżej poznali ja też chętnie zostanę taką osobą.
Całuję ciepło :*
Trzymaj się i nie daj się mężowi.
Jesteś silną kobietą. Wieżę w Ciebie.
Edward
Przeczytałem moją odpowiedź dwa razy, aby sprawdzić, czy nie ma żadnych błędów i kliknąłem "wyślij". Dopiłem drinka, myśląc o ciekawej nieznajomej Belli. Bella... ładne imię. Piękne imię. Jestem ciekaw jaka jest. Mam nadzieję, że mieszka w Nowym York'u. Zamknąłem laptopa i wsunąłem się pod kołdrę gasząc światło. Oby mąż jej nic nie zrobił. Ona nie ma nikogo, kto by ją wspierał w jej decyzjach. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie moją rozmówczynię. Jednak zamiast niej ukazał mi sie inny obraz, który był zapewne tylko snem - i niczym więcej.
_______________________
_____________________
Cześć i czołem!
Jak tam u Was?
Podaję Wam na tacy świeżutki i jeszcze gorący rozdział numer 5, który liczy sobie - uwaga- 2576 słów!
Brawa dla mnie. Jestem tak zajebista, że to się w głowie nie mieści.
Dobsz... dość samouwielbienia.
Jak się podoba rozdział?
Tak bardzo chcieliście wiadomość od Edwarda to macie!
Pyszczki... zamorduję Was normalnie.
Bardzo proszę o odwiedzenie mojego nowego bloga, znajdującego się pod adresem :
Proszę dodać do obserwowanych i komentować, bo inaczej STRAJKUJĘ!!!
Nie a teraz na serio, bardzo Was proszę, Pyszczki wpadnijcie, bo to dla mnie bardzo ważne.
Dzięki Wam robię to co kocham, bo napędzacie prace swoimi komentarzami i ciepłymi słowami.
No to chyba tyle z mojej strony.
Aha! Przepraszam za jakiekolwiek błędy pojawiające się w tym rozdziale.
Jednak po cichu liczę na to, że takowych nie ma.
Aha!
No ta cholerna skleroza mnie kiedyś zabije.
Chciałabym zadedykować ten rozdział *rumieni się* znaczy...jeżeli mogę.
Dedykuję Paulineee, za cytuję:
"KOCHAM CIĘ! MORDO TY MOJA!!! :D <3"
Cieszę się, że ktoś docenia moje wypocinki, ale ten komentarz na prawdę mnie wzruszył!
Ja też Was wszystkich kocham <333333
Czekamy na wypociny Wampirka.
Życzę dobrej nocki <3
Śpijcie dobrze moje Kochane Kutasiątka <3
P.S - Prosz się na mnie nie gniewać za "kutasiątka", ponieważ to jest mega słitaśne. A czemu?
Bo ja tak mówię! Branoc i słodkich snów Mordeczki <3