piątek, 31 maja 2013

Rozdział 5 "Inwokacje szlochu"

"Problemy innych zupełnie mnie nie interesują. Do póki nie stają się moimi problemami."

Czy może mi ktoś powiedzieć, skąd ja wytrzasnąłem takie głupie babsko, jakim jest moja żona? Będąc z nią tak często w domu, coraz bardziej przekonywałem się, że jest nieodpowiedzialną manipulantką. Egoistką, materialistką, leniwą zdzirą. Wiem, że nie powinienem tak mówić. Ale kiedy ona się tak zachowuje?! Nasze dziecko olewa, mnie ma gdzieś i tylko czeka aż będzie mogła wieczorem sobie wyjść. Zrobiłem sobie kalendarzyk. Wiem to głupie, kalendarzyki są dla bab, ale serio musiałem. Po pierwsze dlatego, aby odliczać dni, do "powrotu" do pracy, a po drugie dlatego żeby zapisywać wydatki. Już samo spojrzenie na rachunki przyprawiło mnie o zawał. Nie mieliśmy kredytu, ale opłat było mnóstwo, a ja nie byłem miliarderem. Prąd, gaz, woda, samochód, przedszkole, telefony.... i wiele wiele innych. A Viv co zrobiła? Po przyjściu z pracy oznajmiła mi, że wybiera się na zakupy. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie wydała 4500 $!!! Myślałem, że ją zabiję.
- Vievienne...?- Spojrzała na mnie groźnie wzrokiem typu "jestem zmęczona, czego?!"
- Tak? - Jej słodziutki głos zupełnie nie pasował do oczu. 
- Ile wydałaś? - Machnęła ręką.
- Nie dużo. Tylko 4 i pół tysiąca. - Miałem wrażenie, że zaraz nie wytrzymam i ją zabiję.
- Jak to kurwa jasna mać, 4 i pół tysiąca?!?!?!?! Normalna jesteś?! Chyba cię pojebało! Ile razy mam ci powtarzać, że obcięli mi pensję?! No ile?! Nie jestem miliarderem Viv! 
- Oj daj spokój. Za bardzo się spinasz...
- Ja się kurwa spinam?! Zobaczymy co powiesz, kiedy nie będziesz miała co jeść! - Wziąłem Christiana,  trzasnąłem drzwiami,  i wyszedłem. Nie obchodziła mnie zupełnie. Miałem ja gdzieś, jej uczucia i potrzeby. Po raz pierwszy od... tak na prawdę to od zawsze. Spojrzałem na synka, który szedł grzecznie ze mną za rękę. Odetchnąłem głęboko.
- Chris... gdzie idziemy? - Mały spojrzał na mnie i zrobił zamyśloną minkę.
- Mose pójdziemy do ulubionej kawiarni cioci Rołzie? - Uśmiechnąłem się mimowolnie. Mały nie potrafił wymówić Rose ani Rosie, więc mówił Rłozi. Spojrzałem na synka i pomyślałem, że mimo wszystko jest najlepszym co mam. Że nawet jeżeli rozwiodę się z Viv, co jest więcej niż prawdopodobne, to mimo wszystko zawsze będę miał jego. Zawsze będę go kochał. I nie pozwolę, żeby stała mu się krzywda. Podniosłem synka, a on oplótł mi szyję rączkami i przytulił się do mnie.
- Tatusiu...
- Tak?
- Wolę jak ty jesteś ze mną w domku, a nie mama. Mama nie zwraca na mnie uwagi i nie chce się ze mną bawić. - Powiedział i przytulił się do mnie mocniej. - Bardzo cię kocham, tato. - Zwykła deklaracja. A dała mi tak wiele. Siłę, wiarę w siebie w to, że wszystko się ułoży. Bez Viv. Bez tego jej popapranego podejścia do życia.
- Ja też cie bardzo kocham synku. Najbardziej na świecie. - Szepnąłem w jego uszko i połaskotałem po żebrach, na co mały roześmiał się radośnie i zaczął czochrać mi włosy. Po kilku minutach takiego przekomarzania dotarliśmy do ulubionej cukierni Rosalie, która nosiła nazwę "U Betty". Robili tutaj zajebiste ciastka, dlatego też bardzo często przychodziła tutaj z małym tak samo jak ja. Podeszliśmy do wymienionej w nazwie właścicielki, czyli Betty i przywitaliśmy się grzecznie.
- To co podać, drodzy panowie? - Zapytała jak zwykle pogodna szatynka. Christian znowu zrobił zamyśloną minę i rozejrzał się po cukierni.
- Tato, ja chcem ciastko i loda, duzom gałke cekoladowom. - Powiedział mój synek po chwili zastanowienia. Uśmiechnąłem się do niego, a zaraz potem przeniosłem wzrok na Betty.
- No to poprosimy kawałek tego murzynka, jedną nie za dużą gałkę czekoladową i kawę espresso wysoko słodzoną. - Betty uśmiechnęła się do mnie znowu i podała numerek stolika.
- Zaraz panom przyniosę. - Zadeklarowała i popędziła do ekspresu do kawy. Ja z Christianem usiadłem przy stoliku numer 25 i czekaliśmy na zamówienie. Betty przyniosła wszystko w zabójczym tempie, życzyła nam smacznego i odeszła obsługiwać innych. Po chwili Christian był już cały uwalony tym lodem, ale to nie było ważne, bo wszystko znikało kiedy widziałem jak się cieszy. Ja popijałem swoją kawę, spokojnie bez pośpiechu. I nagle do kawiarni wpadła Rosalie. Przeszukała całą kawiarnię wzrokiem i kiedy mnie zlokalizowała, podbiegła do stolika i usiadła obok nas. Ucałowała mnie w policzek, a Christiana we włosy, jako że całą buzię miał z loda.
- Cześć. Słuchaj... ważna sprawa. - Była tak roztrzęsiona, ze nie mogła się uspokoić. Dałem jej kubek mojej kawy i obdarzyłem ją opanowanym spojrzeniem.
- Rosalie spokojnie. Napij się, a potem mów. - Zrobiła jak kazałem i po chwili, już całkiem spokojna zaczęła mówić.
- Dowiedziałam się od Emm'a ile twoja żona wydała na zakupy. Edwardzie... tak nie może być. Ona cie wykorzystuje, manipuluje tobą i...- Nie dałem jej dokończyć, bo nie chciałem żeby Chris słyszał o czym rozmawiamy. Poprosiłem go, żeby poszedł do kącika zabaw, który znajdował się na drugim końcu kawiarni.
- Teraz możemy rozmawiać. Słuchaj Rose... ja to wiem. W końcu przejrzałem na oczy. Kiedy teraz jestem całe dnie w domu, widzę co ona wyprawia i wiem, że tak nie może być. - Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- W końcu to do ciebie dotarło.
- Dotarło to do mnie wtedy kiedy nie dała Chris'owi jeść. - Powiedziałem cicho, jakby się wstydząc, chodź nie miałem czego. Ja byłem dobrym ojcem i nie miałem sobie nic do zarzucenia. Szok wstąpił na twarz Rosalie, a zaraz potem na jej twarzy wymalowała się wściekłość.
- Ta pieprzona, jebana pinda! Żeby dziecku jeść nie dać! No w głowie się nie mieści. - Była tak zbulwersowana, że myślałem, że zaraz coś rozwali.
- Wiem, Rose, wiem. I też mnie to denerwuje.
- Rozwiedziesz się z nią? - Zapytała w prost, nie siląc się na uprzejmości. Ale Rose taka już jest. Szczera i bezpośrednia.
- Najprawdopodobniej tak. Ale... najpierw muszę znaleźć pracę. - Teraz jej wzrok się zmienił i wyrażał współczucie.
- Właśnie... przykro mi z tego powodu. No wiesz, pewnie serio musieli obciąć koszty, a ty poleciałeś pierwszy, bo najkrócej pracowałeś w firmie. Edziu, popytam tu i tam może ktoś poszukuje programisty i jak będę coś wiedzieć to dam ci znać, okey? - Jej wzrok wyrażał troskę i chęć pomocy.
- Jasne. Dzięki.
- Nie ma za co. - Uśmiechnęła się. - Od tego są przyjaciele. - Przytuliła mnie i wstała. - Gdybyś nie miał komu zostawić Chris'a wiesz gdzie dzwonić. - Ja również wstałem i przytuliłem ją na pożegnanie.
- No jasne, że wiem. I jeszcze raz dzięki. - Byłem jej na prawdę bardzo wdzięczny. Nie wiem co bym zrobił bez pomocy jej i mojego przyjaciela.
- Nie ma sprawy. Bawcie się dobrze. I nie przejmuj się Viv. - Pomachała jeszcze Chris'owi i wyszła. Usiadłem z powrotem i zacząłem znowu się zastanawiać. A w zasadzie to układać plan. Muszę tylko znaleźć jakąś pracę, kupić jakieś fajne mieszkanko, najlepiej z garażem... i mogę się wyprowadzać od Viv. Nie mamy wspólnego kredytu, wspólnego samochodu ani pożyczki. Nie mamy nic wspólnego prócz Chris'a. A z nim też nie będzie problemu, bo jestem prawie pewien, że sąd przydzieli jego opiekę mnie. Jeżeli Rose i Em będą zeznawać to tą sprawę też mam w kieszeni. Tylko najpierw muszę znaleźć pracę... i tu leży pies pogrzebany. Nie znajdę pracy, to będzie jedna wielka dupa. Zawołałem synka, poszliśmy do łazienki umyć buzię, zapłaciłem i wyszliśmy. Następna połowa dnia minęła nam na odwiedzaniu wszystkich sklepów zabawkowych jakie napotkaliśmy i zdążyliśmy wejść do wesołego miasteczka. W domu byliśmy późnym wieczorem.... znaczy ja byłem, bo Chris spał mi na rękach. Wszedłem do domu, ściągnąłem buty i pomaszerowałem na górę. Wszedłem do pokoju syna, przebrałem go w piżamkę, otuliłem kołdrą i wyszedłem. Kiedy znów byłem na dole, rozebrałem kurtkę i zrobiłem sobie coś do jedzenia. Dwie kanaki z pasztetem i ogórkiem. Stwierdziłem, że nie zaszkodzi mi jeżeli napiję się czegoś mocniejszego. Podszedłem do szafki, w której zawsze stał alkohol i nalałem sobie Jack'a Daniels'a z colą. Wypiłem praktycznie duszkiem i zrobiłem sobie kolejnego drinka. Tego zabrałem już do góry, do naszej sypialni. Vievienne już spała. I całe szczęście, bo na pewno znowu byśmy się pokłócili. Postawiłem drinka na szafce nocnej i powędrowałem do łazienki z zamiarem umycia się i odetchnięcia. Może to dziwne, ale bardzo lubiłem się kąpać. Dawało mi to takie złudzenie tego, że zmywam z siebie wszystkie problemy. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem. Po dziesięciu minutach byłem umyty, czysty, ale problemy pozostały. Wszedłem do pokoju, zgarnąłem laptopa i wsunąłem się pod kołdrę próbując nie zbudzić mojej wrednej żonki. Otwarłem najpierw skrzynkę służbową. Niestety same reklamy. Ale muszę poczekać to dopiero jeden dzień, czego ja się spodziewałem... Potem otworzyłem skrzynkę prywatną. Przejrzałem ją. Reklamy, reklamy i jeszcze raz reklamy. Zaraz... zauważyłem też mail'a od... ah tak! Od drogiej Lonley. Tak się ucieszyłem, że laptop prawie spadł mi na ziemię. Nakazałem sobie być spokojnym i otworzyłem wiadomość. Przeczytałem ją kilka razy i zabrałem się za odpowiedź.

Droga Bello!
Cieszę się, że wyjawiłaś mi swoje imię.
Bella - Piękna. Nie omieszkam sądzić, że w realnym świecie jesteś piękna - no bo z jakiegoś powodu tak Cię nazwano. 
Ja jestem Edward. Bardzo miło mi Cię poznać.
No cóż....po kolei. 
Mam wrażenie, że jestem z tymi problemami sam, jednak masz rację. Wiele jest takich osób jak my, tylko po prostu boją się przyznać do swoich problemów czy chociażby tego, że nie są szczęśliwi. Ludzie po prostu wolą udawać, że wszystko jest okey, oszukiwać samych siebie i przy okazji oszukiwać wszystkich na około. 
Piszesz, że jesteś uzależniona od męża, jednak bierzesz to słowo w cudzysłów. Odnoszę takie wrażenie - popraw mnie jeśli się mylę - że Ty wcale tak nie uważasz. Czujesz do niego przywiązanie. Myślałaś, że to miłość, ale po ślubie okazał się innym człowiekiem. Jesteś z nim tak długo, ze bardzo trudno Ci jest wyobrazić sobie dzień bez niego, mimo że nie czujesz się szczęśliwa - czy mam rację? 
Jeśli chodzi o dzieci... rozumiem, dlaczego się nie zdecydowałaś. Ja sam niestety nie miałem wyboru, gdyż mój synek był zwyczajną wpadką i tyle. Najszczęśliwszą niespodzianką, którą dotychczas dostałem. Ale wracając... to dobrze, że nie macie dzieci, bo z tego co piszesz wnioskuję, iż dzieci nie czułyby się w Waszym domu szczęśliwe. Nie zrozum mnie źle. Uważam, że byłabyś świetną mamą, jednak Twój mąż z tego co piszesz nie nadaje się ani na ojca, ani nawet na męża. 
No cóż... jeżeli chodzi o moją pracę, to to samo co Ty powiedziała mi dzisiaj moja dobra przyjaciółka. I chyba macie rację. Byłem najmłodszym pracownikiem w grupie i mnie musieli zwolnić pierwszego - to całkiem logiczne. Jednak mimo, że lubiłem tą pracę cieszę się, że tak się stało. W końcu mam dużo czasu dla syna i dowiedziałem się bardzo wiele "ciekawych" rzeczy o mojej żonie. Masz rację mówiąc, że zrobię wszystko aby mojemu dziecku niczego nie brakowało. Żona praktycznie przestała się dla mnie liczyć. Po tym, jak dzisiaj wydała 4,5 tysiąca na zakupy z koleżanką, mam już o niej do końca wyrobione zdanie i jestem pewien, że ona się nie zmieni. Nadal jest nieodpowiedzialną, zadufaną w sobie gówniarą. Kiedyś ją kochałem. Robiliśmy razem szalone rzeczy, igraliśmy z prawem i kochaliśmy ryzyko. Jednak ona mimo tego, że ma teraz rodzinę olewa to i nadal chce się bawić nie ponosząc za swoje zachowanie żadnych konsekwencji. 
Nie będę tutaj wychwalał mojego dziecka, bo jak każdy ojciec jestem z niego bardzo dumny, jednakże prosiłaś o imię. Mój syn ma na imię Christian. 
Co do finansów... doceniam Twoje dobre chęci, ale czułbym się z tym bardzo niezręcznie. To nie w moim stylu pożyczać od kogoś pieniądze. Wczoraj rozesłałem ponad 70 CV i myślę, że niedługo ktoś się odezwie. A jeżeli nie... to...hmmm.... może Twoja kancelaria potrzebuje dobrego i doświadczonego informatyka lub programisty? 
Bo jeżeli tak to jestem do wzięcia :D
Nie no na poważnie mówię. Byłbym bardzo wdzięczny za finansową pomoc, jednak jakakolwiek pożyczka odpada. Jeżeli już to mogę u Ciebie pracować. Jeżeli chcesz, mogę również wysłać CV, żeby nikt się nie uczepił. 
Rozumiem, że nie poznajesz własnego męża. Jednak na moje oko, nie można z dnia na dzień stać się takim agresywnym. Moim zdaniem on zawsze taki był, tylko ukrywał tą stronę osobowości przed Tobą. Znam takie przypadki. Mój ojciec taki był. Przez całe małżeństwo był przykładny, ale jak raz się zdenerwował to mama trafiła do szpitala, ze złamaną ręką i wstrząsem mózgu. Nigdy tego nie zapomnę. Nie możesz lekceważyć takich odruchów. Zapewne próbujesz sobie tłumaczyć, że to było jednorazowo, że to Ty zawiniłaś, ale nie taka jest prawda. Bardzo Cię proszę uważaj na siebie i bądź ostrożna. Nie chcę, aby stała Ci się krzywda. Nie wiem dlaczego, ale wydajesz mi się być teraz bliższą osobą niż moja żona. Może to dlatego, że mnie rozumiesz? Nie wiem. Mam nadzieję, że kiedyś będziemy mieli szansę się poznać. 
Wracając do Ciebie i Twojego męża.... tak jak już mówiłem. Nie lekceważ tego. Nie chcę, aby kolejna kobieta była ofiarą przemocy domowej. Moja matka wybaczała ojcu za każdym razem. Aż pewnego wieczoru dostała tak mocno, że miała pękniętą czaszkę. Dlatego jeszcze raz Cię proszę - nie lekceważ tych odruchów! Mężczyzna zwykle jest silniejszy od kobiety i niestety są to mocne ciosy. Wiem coś o tym - w młodości uczęszczałem na boks i miałem kilka koleżanek, które chodziły ze mną na te zajęcia. One mimo tego, że miały świetną technikę, nie potrafiły się obronić przed silniejszym. 
I moim zdaniem czepianie się o to, że przeszkadza mu odgłos Twoich obcasów jest niedorzeczne. To jasne, że jakoś musisz wyglądać do pracy, a szpilki przecież są idealnym dopełnieniem stroju służbowego. To tak jakby uczepić się małego dziecka, że sika do pieluchy. Bezsens. 
Nie masz przyjaciół - to źle. Powinnaś częściej spotykać się z siostrą, a jeżeli nie spotykać, to chociaż rozmawiać przez telefon. Przecież ten Twój gbur, tego nie może Ci zabronić! 
Przyjaciele są bardzo ważni, nie można odcinać się od społeczeństwa. Ja nie wiem co bym zrobił bez mojego kumpla z dzieciństwa i jego żony, którzy są dla mnie teraz cholernie wielkim wsparciem. 
Nie bój się jeździć do domu. Najlepiej jeżeli będziesz spokojna, opanowana i nie będziesz unosić głosu. Sam wiem jakie to trudne, teraz cały czas się drę na moją żonę. Najbardziej boli mnie to, ze słyszy to mój syn. Jednak mam wrażenie, że mały wypiera to ze świadomości. Dzisiaj na przykład byłem z nim w kawiarni na lodach. Potem poszliśmy do Wesołego Miasteczka i świetnie się razem bawiliśmy. Dopiero niedawno wróciliśmy do domu. Zauważyłem również, że Christian nie lubi zostawać z Vievienne - moją żoną. 
Ona źle się nim zajmuje i teraz widzę to bardziej, niż kiedykolwiek. Ale wracając... Twoje opanowanie wkurzy go jeszcze bardziej, ale pamiętaj, że wtedy będzie się czuł bardziej winny. Skoro na niego nie krzyczysz, to nie Ty wszczynasz awanturę tylko on. Zakoleguj się z jakąś sąsiadką, żeby w razie czego mogła poświadczyć, że wszystkie awantury to jego wina. 
Przepraszam, że tak dyryguję, ale to bardzo ważne mieć przyjaciół albo chociaż osoby, które stoją za Tobą i zawsze Ci pomogą. Jeżeli byśmy się bliżej poznali ja też chętnie zostanę taką osobą. 
Całuję ciepło :*
Trzymaj się i nie daj się mężowi. 
Jesteś silną kobietą. Wieżę w Ciebie. 
Edward

Przeczytałem moją odpowiedź dwa razy, aby sprawdzić, czy nie ma żadnych błędów i kliknąłem "wyślij". Dopiłem drinka, myśląc o ciekawej nieznajomej Belli. Bella... ładne imię. Piękne imię. Jestem ciekaw jaka jest. Mam nadzieję, że mieszka w Nowym York'u. Zamknąłem laptopa i wsunąłem się pod kołdrę gasząc światło. Oby mąż jej nic nie zrobił. Ona nie ma nikogo, kto by ją wspierał w jej decyzjach. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie moją rozmówczynię. Jednak zamiast niej ukazał mi sie inny obraz, który był zapewne tylko snem - i niczym więcej. 

_______________________
_____________________

Cześć i czołem! 
Jak tam u Was?
Podaję Wam na tacy świeżutki i jeszcze gorący rozdział numer 5, który liczy sobie - uwaga- 2576 słów!
Brawa dla mnie. Jestem tak zajebista, że to się w głowie nie mieści. 
Dobsz... dość samouwielbienia. 
Jak się podoba rozdział?
Tak bardzo chcieliście wiadomość od Edwarda to macie!
Pyszczki... zamorduję Was normalnie. 
Bardzo proszę o odwiedzenie mojego nowego bloga, znajdującego się pod adresem :
Proszę dodać do obserwowanych i komentować, bo inaczej STRAJKUJĘ!!!
Nie a teraz na serio, bardzo Was proszę, Pyszczki wpadnijcie, bo to dla mnie bardzo ważne.
Dzięki Wam robię to co kocham, bo napędzacie prace swoimi komentarzami i ciepłymi słowami. 
No to chyba tyle z mojej strony.
Aha! Przepraszam za jakiekolwiek błędy pojawiające się w tym rozdziale. 
Jednak po cichu liczę na to, że takowych nie ma. 
Aha!
No ta cholerna skleroza mnie kiedyś zabije. 
Chciałabym zadedykować ten rozdział *rumieni się* znaczy...jeżeli mogę. 
Dedykuję Paulineee, za cytuję:
"KOCHAM CIĘ! MORDO TY MOJA!!! :D <3"
Cieszę się, że ktoś docenia moje wypocinki, ale ten komentarz na prawdę mnie wzruszył!
Ja też Was wszystkich kocham <333333
Czekamy na wypociny Wampirka. 
Życzę dobrej nocki <3
Śpijcie dobrze moje Kochane Kutasiątka <3


P.S - Prosz się na mnie nie gniewać za "kutasiątka", ponieważ to jest mega słitaśne. A czemu?
Bo ja tak mówię! Branoc i słodkich snów Mordeczki <3

czwartek, 30 maja 2013

Rozdział 4 "Błędne koło"

"Niech więc pali się w nas ta nadzieja (...). Bo jeżeli jest coś, co jest wspólne... Dla ciebie, dla mnie... Dla innych...To tym czymś jest właśnie nadzieja." 

Samotna mężatka. Tak się nazywam, często tak o sobie myślę, nieraz nawet mówię. To wydaje się być śmieszne, prawda? Jak można być samotną mając męża, widocznie można. Ja tak mam, ja taka jestem. Jestem odosobniona żyjąc z moim mężem, człowiekiem, z którym powinnam być szczęśliwa, człowiekiem, którego powinnam kochać. Powinnam, ale nie jestem. Zapomniałam jak to jest być wolnym, bez ograniczeń. Młodość przeminęła, byłam w swoim własnym więzieniu, stworzonym przeze mnie, przez Damiena.
Gdybym tylko mogła...
Ułożyłabym swoje życie inaczej, pokierowałabym nim lepiej, wybrała inne drogi, szłabym szlakami, które prowadziłyby mnie do szczęścia.
Gdybym tylko mogła...
Cofnęłabym czas. Chciałabym, ale to niemożliwe. Tak samo jak teraz nie mogę zapomnieć, zniszczyć tego co jest. Tego co złe. Nie mogę wyobrazić sobie dnia bez mojego męża, mimo że go nie kocham. Przywiązanie jest silne i przeraża mnie.
Gdybym tylko mogła...
Ale nie mogę, muszę przestać gdybać. Trzeba wrócić do rzeczywistości. Życie jest brutalne, Bello, nie ukrywajmy.

~*~

Obudziłam się, otworzyłam oczy. W łóżku leżałam sama, Damiena nie było koło mnie. Poczułam to co zawsze. Dziwne uczucie, które czuję co rano gdy budzę się samotnie w wielkim, małżeńskim łożu. Pustkę, która związuje moje gardło, dusi mnie. Zawsze mam głupią, złudną nadzieję, że obudzę się koło męża. Choć moja podświadomość mi mówi, że to nierealne.
Moja podświadomość w takim razie wie i zna się na moim życiu, a ja ciągle wierzę w te złudzenia, które dają nadzieję, ale nie zaoferują poczucia szczęścia. To idiotycznie, powinnam je wyprzeć ze swojego umysłu, ale z drugiej strony... Nie chcę tego, bo przez nie mogę choć na kilka minut zamknąć oczy i wyobrazić sobie moje życie, takim jakbym chciała aby było. Marzyć każdy może, prawda? Nikt mi tego nie zabroni, nikt się nie włamie do mojego umysłu. Nikt mi nie pomoże, bo nikt nie wie, co siedzi wewnątrz mnie. Nikt nie ma pojęcia, że jestem nieszczęśliwa. 
Podniosłam się do pozycji siedzącej, w sypialni jak zwykle panował porządek. W całym moim domu panował porządek. Gdy na podłodze była choć jedna rzecz, która nie powinna tam leżeć, Damien wszczynał kłótnię. To było piekło o byle co. Nasze kłótnie zazwyczaj były o jakąś błahostkę, ale mój (za)idealny mąż musiał zawsze postawić na swoim. Nieraz rzucał rzeczami, wdawało mi się wtedy, że wstępuje w niego inny człowiek, bo Damien nigdy nie krzyczy, ale nie używa przemocy. W takich sytuacjach szybko się opamiętuje i mnie przeprasza, całuje, przytula, mówi, że go poniosło. 
Zeszłam z łóżka, przyszykowałam ciuchy do pracy. Wzięłam je i skierowałam się do łazienki. Wybrałam kąpiel w wannie, miałam jeszcze wiele czasu do pójścia do pracy, więc mogłam pozwolić sobie na chwilę relaksu, nie martwiąc się tym, że spóźnię się do pracy. Zresztą... Nawet jeśli bym się spóźniła to... No dobra, niby jestem szefową, ale nie wypada być niepunktualnym, ponieważ muszę otworzyć kancelarię innym pracownikom. Nie będą stali pod budynkiem na mnie czekając. To by było naprawdę dziwne. Nie ma co ukrywać.
Woda w wannie i piana, którą osobiście kocham, pozwoliły mi choć na chwilę zapomnieć o otaczającej mnie rzeczywistości. Tym zamkniętym światem z wieloma możliwościami, które są niemożliwe dla mnie. Niestety. Wiecie tak sobie mówię, czas się do tego przyzwyczaić, ale po prostu nie da się. Nadzieja to głupia suka, bo ja w nią wierzę, a ona nawala. Po prostu nie działa.
Wyszłam, wytarłam się i ubrałam w przyszykowany wcześniej zestaw. Wyglądałam całkiem, całkiem. Włosy, jak to zwykle do pracy, związałam w wysokiego koka. Chyba żaden mój pracownik, nie licząc mojego męża, nie wiedział mnie w rozpuszczonych włosach. Rzęsy podkreśliłam mascarą, nałożyłam róż na policzki, nie mam kłopotów z cerą. Ostatnim elementem mojej porannej toalety były okulary, miałam małą wadę wzroku, nie musiałam ich nosić na co dzień, ale w pracy wiele czytałam, nie chciałam sobie jeszcze bardziej popsuć wzroku.
Skierowałam się z powrotem do sypialni, wzięłam swoją torbę z laptopem. Spojrzałam do niej, czy oby na pewno mam wszystkie potrzebne rzeczy. Dokumenty były na swoim miejscu, laptop i ładowarka też. Wzięłam torbę. Zeszłam po schodach na dół, weszłam do kuchni. Był tam Damien, w czarnym garniturze. Wyglądał zabójczo, gdyby był tak świetnym mężem jak dobrze wygląda zapewne byłabym najszczęśliwszą mężatką na tym globie.
Podeszłam do niego. Śniadanie leżało na stole w jadalni, widocznie na mnie czekał. Spojrzałam na jego twarz. Był wyraźnie zniecierpliwiony. Wzdrygnęłam się, nie lubiłam gdy miał taki wyraz twarzy. Wyglądał tak ostro i nieprzyjemne. Jak jakiś tyran w ładnym opakowaniu. Przystojny, nudny tyran.
Damien odchrząknął i zasiadł do stołu, poszłam za nim. Spojrzał na mnie nieprzyjemnie, uniosłam brew pytająco.
-Denerwuje mnie to...- powiedział, na razie obojętnie, czyli tak jak zwykle. Coś go denerwuje, ale tego nie okazuje.
-Ale co...? - nie za bardzo wiedziałam, co go w tej chwili może denerwować.
-Stukot twoich obcasów - mruknął, nie patrzył już na mnie, upił łyk swojej kawy.
-Boże, Damien to śmieszne! Nie przesadzaj. - miałam ochotę się roześmiać - Jakoś nigdy nie narzekałeś, a noszę je co rano jak wychodzimy do pracy.
-Bo nie chciałem być nieuprzejmy, ale zawsze mnie to wkurzało! - warknął, wzdrygnęłam się. Zaczyna się, kłótnia o nic.
-Do cholery, człowieku! - uniosłam lekko głos - Przez trzy lata nie zwracałeś na to uwagi, a teraz nagle mówisz, że to ciebie denerwuje, to nie logiczne! - powiedziałam zdenerwowana. Mój mąż wstał i spojrzał na mnie spod byka, nie ruszałam się, nadal siedziałam.
-Nie unoś na mnie głosu, Isabello! - wydarł się, na prawdę się wydarł - Nigdy więcej! I jeszcze parę rzeczy, masz spędzać ze mną więcej czasu, zrozumiano?! Żyjesz tylko pracą, zapominasz, że masz męża?
-Chodzi ci o to wczorajsze spóźnienie? - zapytałam - Przeprosiłam, powiedziałeś, że nic się nie stało. Nie ma problemu, więc o co ta dyskusja? Skoro wymagasz ode mnie abym nie krzyczała, sam tego nie rób. Będę spędzała w pracy tyle czasu ile chcę, jestem twoją żoną, a nie własnością...- mówiłam spokojnym, opanowanym tonem. Sądząc po jego minie jeszcze bardziej go tym zdenerwowałam, nigdy nie wiedziałam go w takim stanie.
-Ty...! - podszedł do mnie i uniósł rękę, w ostatniej chwili się opanował, a mnie zatkało. Chciał mnie uderzyć. Mój mąż chciał mnie skrzywdzić. Nie ważne, że się powstrzymał. Damien podniósł na mnie rękę.
-Nie wyprowadzaj mnie z równowagi, bo to się źle skończy, Isabello. Bądź roztropna...-ostrzegł mnie - Dziś nie pojawię się w pracy. - powiedział i wyszedł. Wyszedł z domu, a ja nadal nie mogłam uwierzyć w to co zrobił, w to co mówił. Nie dość, że chciał mnie uderzyć to jeszcze zagroził mi. A z jego groźby wywnioskowałam, że jeśli będę go denerwować to mnie, tak czy siak, skrzywdzi.
Nie mogłam się ruszyć. Nigdy nie spodziewałabym się tego po moim mężu. Zawsze był nudny,monotonny, cichy i spokojny. A dziś... Tak jakby inny człowiek, ktoś kogo się boję. Pokręciłam głową chcąc wyrzucić z siebie tą myśl. Musiał być zdenerwowany, może jakaś sprawa w sądzie nie idzie po jego myśli i nie chce się do tego przyznać. Tak, na pewno to coś w tym stylu, na pewno nie chciał, nie miał i nie ma zamiaru, mnie skrzywdzić. Nie mogłabym żyć z takim człowiekiem. Znam Damiena cztery lata, od trzech jesteśmy małżeństwem. Wiem za kogo wyszłam. Za kogoś z kim będę miała, może nie szczęśliwe, ale bezpieczne życie.
Nadal sama siebie przekonując wzięłam wszystkie potrzebne mi rzeczy, chwyciłam kluczyki od samochodu i ruszyłam do garażu. Kody wpisywałam automatycznie, weszłam do auta, działałam jak na autopilocie. Jechałam do pracy w milczeniu, dwa razy przejechałam na czerwonym świetle.
Weszłam do kancelarii, skierowałam się do swojego biura, o 7:30 byli już wszyscy pracownicy. Gdy do mnie przychodzili jak najszybciej udzielałam im pomocy, rad, wskazówek, czy czegokolwiek co chcieli. dobrze, że nie miałam dziś żadnej rozprawy w sądzie. Na pewno bym ją przegrała, nie mogę sobie pozwolić na to, aby problemy prywatne przechodziły na moją pracę, ale nie mogłam też poradzić sobie z sytuacją, która miała miejsce dziś rano.
Pusto gapiłam się na dokumentację spraw, które mnie czekają. Na kartoteki ludzi, których mam bronić, na ludzi, którzy są oskarżeni. Na osoby, które uważam za niewinnie i te, które na pewno mają coś na sumieniu. Jednak żadna z tych spraw mnie nie zaciekawiła, nie sprawiła abym się nią zainteresowała. Lunch i obiad zjadłam sama, bo Damiena nie było w pracy. Zawsze jadałam z nim. I nagle zrozumiałam jak strasznie odizolowana od świata jestem. Nie mam przyjaciół ani znajomych, ludzie mnie znają z imienia i nazwiska, ale nie wiedzą jaka jestem, nie spędzają ze mną czasu. Mam tylko Damiena i Alice, reszta gdzieś odeszła. Alice mam bo jest moją siostrą, a Damien mężem. Cały czas wolny spędzałam z nim, nie mogłam widywać się z nikim innym, dopiero teraz to sobie uświadomiłam. Przez ostatnie miesiące nawet coraz rzadziej widują się z Ally.
Mogłabym się sprzeciwić, ale jego dzisiejsze zachowanie sprawia, że obawiam się tego. Zastanawiam się, czy naprawdę byłby do tego zdolny, wmawiam sobie, że nie, a jednak... Podniósł tę rękę i groził mi.
Oparłam się o wygodne oparcie mojego fotela obrotowego. Przymknęłam powieki, bo czułam, że zbiera mi się na płacz. Nie chciałam płakać, nie lubiłam okazywać słabości, szczególnie przez Damiena. Nigdy przez niego nie płakałam, bo nigdy nie dawał mi powodu. Chyba, że ta cholerna samotność, nieporadność, te życie, którego mam dość. Bo mam wszystko, równocześnie nie mając nic. Zero wartości.
Około godziny 18:00 dałam spokój z tymi aktami, po co udawać, że pracuję skoro tego nie robię? Wyjęłam z torby laptopa i uruchomiłam go. Weszłam na swoją prywatną pocztę. Multum reklam, usunęłam je wszystkie, ale zobaczyłem też wiadomość. Wiadomość od: the.boring.story@gmail.com. Znałam skądś początek tego nicku. A tak! Forum, jego post, mój komentarz. Mężczyzna mi odpowiedział. Zabrałam się za czytanie, tak jak poprzednim razem, aby niczego nie pominąć przeczytałam tekst kilka razy. A potem kliknęłam na ikonkę "Odpowiedz".

Drogi TheBoringStory!
Sądzę, że jest wielu ludzi z takimi problemami jak nasze, ale nie chcą się do tego przyznać, jak ja. Gdybym spotkała się z Tobą, to zapewne nie odważyłabym się powiedzieć tego, co napisałam wcześniej i tego, co napiszę teraz. 
Wnioskujesz dobrze, jestem nieszczęśliwa i nie mam siły aby to zmienić. Sama myśl o tym jak bardzo jestem od niego 'uzależniona' mnie przytłacza. 
Po Twojej historii, którą mi przedstawiłeś sądzę, że w pewnym stopniu rozumiesz moje uczucia. Ja sama nie mam dzieci, to nie jest tak, że nie chcę, bo chcę, ale nigdy nie rozmawiałam o tym z Damieniem, to jest moim mężem. Nie chcę mieć dziecka z takim człowiekiem, a to co dziś się stało upewniło mnie w tym postanowieniu. Ale o tym napiszę Ci w dalszej części wiadomości.
Co do Twojej utraty pracy, myślę, że nie zwolnili Cię dlatego, że jesteś złym pracownikiem. Zapewne Twój zakład pracy miał problemy finansowe, jak większość firm. Sądzę, że zrobiłbyś wszystko aby utrzymać rodzinę, co najważniejsze, synka. Swoją drogą to na pewno kochany malec. 
Mogę Ci pomóc z finansami, nie ma problemu. 
Manipulacja, skądś to znam. Może teraz przybliżę Ci moją sytuację.
Dziś rano jak zwykle obudziłam się w łóżku sama, powinnam się do tego przyzwyczaić, ale nie mogę. Jestem kobietą, wszyscy mają mnie za twardą prawniczkę, ale ja też potrzebuję czuć się kochaną i potrzebną, nie mam tego. Nigdy nie miałam. 
Ubrałam się, zapytasz po co Ci to piszę, otóż jak co dzień, od trzech lat, ubrałam na nogi szpilki, moja praca wymaga dobrego wyglądu, szczególnie ode mnie, mam własną kancelarię. 
Zeszłam na dół, mój mąż czekał na mnie ze śniadaniem i oznajmił mi, że denerwuje go stukot obcasów. Jak od trzech lat się nie czepiał dziś to zrobił. Nie krzyczałam, lekko uniosłam głos. 
Nawrzeszczał na mnie, że nie mam prawa na niego krzyczeć, że mam nie spotykać się z innymi, choć i tak tego nie robię, nawet rzadko kiedy widuję się z własną siostrą. Cały wolny czas mam poświęcać dla jego osoby, powiedziałam, że nie może mną rządzić. 
Napisałam Ci, że mój mąż jest nudny. I taki jest, ale dziś odkryłam w nim innego człowieka. Otóż Damien podniósł na mnie rękę, chciał mnie uderzyć, co prawda nie zrobił tego. Gdy się uspokoił zagroził mi, że jeśli jeszcze raz wyprowadzę go z równowagi to tego pożałuję. 
Teraz sama nie wiem za kogo wyszłam. Dziś wcale nie przypominał nudnego mężczyzny. 
Założę się, że jak wrócę do domu i będzie tak jak dawniej, jak gdyby nigdy nic. 
Tylko pytanie, co będzie jak się znów zdenerwuje?
Teraz już nie tylko, nie chcę wracać do domu, ale i się boję.
Poza naszymi problemami. 
Jestem Bella.
A Ty? 
Jeśli można się zapytać, jak masz na imię? 
I jako, że jestem ciekawa, jak ma na imię twój syn?
Pozdrawiam. 
Lonely/Bella 

Przeczytałam to co napisałam. Uznałam, że może być i nacisnęłam "Wyślij". Nie ukrywam, że zaciekawiła mnie ta znajomość. Jego wiadomość była jedynym pozytywem w tym dniu, jedyna rzecz, która mnie zadowoliła. Nie w sensie, że cieszę się z jego nieszczęścia, ale z tego, że mogę anonimowo podzielić się z nim tym co czuję, wygadać się. 
Coś czuję, że będę czekać na jego odpowiedź z niecierpliwością.

_____________________________________

Hej, ludziska <3
Tak Wam wszystkim powiem, że rozdział mi się nawet podoba, a Wam?
Się jeszcze pochwalę, że to najdłuższy rozdział jaki napisałam gdziekolwiek, bo aż 2156 słów, heu heu heu. Oby Wam się podobał, bo nie liczy się długość, a jakość. 
Okej, czekamy na twórczość Miśki. :3

Pozdrawiam, Wampirek. 

środa, 29 maja 2013

Rozdział 3 "Trujący bluszcz..."

Po stracie pracy życie stało się nieznośne. Zauważyłem, że Viv nie chodzi do pracy, olewa to i coraz bardziej martwiłem się naszą sytuacja materialną. Zawsze żyliśmy na poziomie, ja miałem satysfakcjonujące zarobki, ale teraz nie mogliśmy sobie pozwolić na to, aby żadne z nas nie pracowało. Coraz bardziej się martwiłem o naszą sytuację materialną. Niby pieniądze nie powinny być najważniejsze, ale bałem się że dojdzie do tego, że nie będę miał czym nakarmić dziecka. Już w pierwszy dzień "urlopu" zdążyliśmy się pokłócić.
- Vivienne, czemu ty nie idziesz do pracy? - Spytałem żonę, około 8.30 następnego dnia, kiedy to powinna wychodzić do roboty. Spojrzała na mnie nic nierozumiejącym wzrokiem. Znowu siedziała na kanapie, w dodatku w piżamie, zupełnie nie interesując się niczym. 
- Ale o co ci chodzi? - Zapytała jakby na prawdę była debilką. 
- O co mi chodzi? O to, że właśnie w tej chwili powinnaś wychodzić do pracy, a ty grzejesz dupsko na kanapie! - Nie chciałem na nią krzyczeć, ale emocje wywołane jej obojętnością niestety mi na to nie pozwoliły. 
- Nie podnoś na mnie głosu. Nie idę, bo mi się nie chce i tyle. - Powiedziała i jak gdyby nigdy nic wróciła do oglądania telewizora. W tamtej chwili bardzo się cieszyłem, że Christian jeszcze śpi. 
- Posłuchaj no... - Wziąłem ją pod ramię, dzięki czemu wstała z kanapy, bo lekko ją szarpnąłem, niekoniecznie mając na celu zrobienie jej krzywdy, ale tylko i wyłącznie przemówienie jej do rozsądku. - ...wczoraj nie nakarmiłaś naszego dziecka, dzisiaj nie idziesz do pracy. Nie możemy sobie na to pozwolić, Viv. To, że zawsze żyliśmy na określonym poziomie materialnym nie znaczy, że teraz też tak będzie. Ja następne dwa tygodnie spędzę w domu, a ty moja droga będziesz chodziła do pracy. Czy to jest dla ciebie wystarczająco jasne? - Zapytałem szorstkim głosem, jednak nie krzyczałem. Wiedziałem, że krzykiem tylko bardziej ją zdenerwuję. 
- A czemu to niby nasz standard życia miałby się obniżyć? - Zapytała podejrzliwie przyszpilając mnie wzrokiem. 
- Bo przez następne dwa tygodnie będę w domu i pensja będzie wynosiła tylko połowę z tego co zarabiam normalnie. Oprócz tego w firmie jest cięcie kosztów i prawdopodobnie nie dostanę tyle co zwykle. - Mówiłem płynnie jak na spowiedzi, kłamiąc jej w żywe oczy. Ale to mnie nie martwiło. Martwiło mnie to, że ona tak łatwo potrafiła mnie zmanipulować. Mrużyła swoje świetnie pomalowane oczka i czekała na wyjaśnienia, a ja jak piesek z podkulonym ogonkiem mówiłem wszystko byleby tylko mnie nie zbiła. I dopiero w tamtej chwili to do mnie dotarło. Byłem tak zaskoczony swoim odkryciem, że puściłem jej łokieć i tylko spojrzałem na nią z góry.
- Nie muszę ci się tłumaczyć. Masz iść do pracy. Powiesz, że zaspałaś. Idź się ubieraj. - Syknęła coś niezrozumiałego do siebie, ale grzecznie poszła na górę się ubierać. Westchnąłem i opadłem na kanapę. Zapowiadał się bardzo długi dzień. 

~*~

Po odwiezieniu Chrisa do przedszkola, a Viv do pracy jak zombie wróciłem do domu. Musiałem się poważnie zastanowić nad tym wszystkim. Nad Viv, nad sobą, nad nami... nad sensem naszego małżeństwa. Musiałem zweryfikować sobie wszystkie lata z nią spędzone. Wyszło na to, że wszystko zaczęło się psuć kiedy Viv dowiedziała się o ciąży. Byłem świadomy tego, że zepsuło to mojej żonie marzenia. Ale jeżeli tak się stało, to trzeba było wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Nie mogłem powiedzieć przecież, że była złą matką... ale nie mogłem również powiedzieć, że była dobrą matką. I dopiero teraz to zauważyłem. Nigdy nie była zbyt...obowiązkowa, ale myślałem, że z wiekiem nabierze odpowiedzialności. Jednak ani na studiach, ani później nie zauważyłem nic takiego. A ona zachowywała się tak jakby nie zauważała, że nie jest już nastolatką tylko żoną i matką. Dalej chciała się bawić, imprezować, ćpać i pić... i najwidoczniej myślała, że ja też tego chcę. Owszem było tak, ale byliśmy wtedy w liceum. Na studiach też się imprezowało, ale potem kiedy dowiedzieliśmy się o ciąży nie było mowy o nieodpowiedzialności tylko dlatego, że dziecko psuło jej plany. Zacząłem sobie uświadamiać, że ona w ogóle nie dorosła ani do roli matki, ani żony ani do odpowiedzialności. Nadal w środku była zagubioną 17 - sto latką, chcącą się bawić i nic poza tym. Kiedy to sobie uświadomiłem, kolana się pode mną ugięły. Cieszyłem się, że siedzę w samochodzie inaczej pewnie bym się przewrócił. Musiałem jednak przejść do następnej sprawy. Co z tą manipulacją? Dzisiaj po tej kłótni, która rozegrała się rano, byłem w totalnym szoku. Manipulowała mną i świetnie wiedziała co zrobić i jak mnie wykorzystać, abym robił to czego ona chce. Świetnie opanowała tą umiejętność - trzeba to przyznać, jednakże co z tego? Skoro byłem tak podatny na te jej gierki. Z tych wszystkich przemyśleń wywnioskowałem tylko jedno - muszę być bardzo stanowczy, jeżeli chodzi o moją żonę. Niestety to również oznaczało prawdopodobny rozpad naszego małżeństwa w niedługim czasie. Nie wiedziałem czy jest mi żal czy też nie. Znaliśmy się od ostatniej klasy podstawówki, ale dopiero teraz spostrzegłem, że to co prawdopodobnie nas łączy od tych 5 lat to już nie miłość. Ja się zmieniłem, ona niestety nie. Mnie się tylko wydawało, że nadal ją kocham. Bo myślałem, że tak to wygląda. Wspólne dziecko, dom w którym mieszkamy razem. Najwyraźniej to były tylko moje marzenia, a nie jej. Jej jedynym celem jest zabawa. Teraz nawet nie byłem pewien czy kocha naszego synka. Przecież, w jej rozumowaniu, to on zrujnował jej marzenia. Ta myśl przyprawiła mnie o mdłości. Nie mogłem pozwolić na to, aby zrobiła mu krzywdę. Już i tak zapewne dużo zdziałała jednak trzeba to przerwać. Motywacja była tak silna, że od razu wziąłem się do pracy. Ponieważ już od dobrych kilku minut stałem na podjeździe do garażu, wyskoczyłem z auta i pędem ruszyłem do domu. W dwie i pół godziny rozesłałem ponad 70 CV do różnych firm w NY, aby mieć większą szansę na zatrudnienie. W tych czasach nie łatwo jest o dobrego programistę, i to ze stażem kilkoma latami pracy i sporymi sukcesami na koncie. Tym oto sposobem zrobiła się godzina 13.30, więc zacząłem robić obiad - nie chciałem czegoś spartolić, więc wyciągnąłem książkę kucharską i kucharzyłem ponad 1,5 godziny. Uwarzyłem zupę grzybową i to pyszną, o wiele lepsza niż tą, którą robi Viv, do tego kotlety, ziemniaki i mizerię ze świeżych ogórków. I byłem na 100% pewien, że mojemu synkowi będzie smakowało. Przynajmniej dzisiaj porządnie zje. Kiedy skończyłem było koło 15, więc pojechałem po małego szkraba do przedszkola. Wróciliśmy pół godziny później i oczywiście mój syn musiał mnie ubłagać o siedzenie na przodzie tuż obok mnie. Nie miałem serca mu odmówić, więc przez cała drogę bardzo się cieszył, że "w końciu mozie cioś zobacić". Miałem plan zapytać go co robił z mamą zawsze kiedy mnie nie było, ale stwierdziłem, że mogę z tym jeszcze poczekać. Przyjechaliśmy do domu i razem zjedliśmy upichcony przeze mnie wcześniej obiad. Oczywiście nie omieszkałem nie zapytać, jak małemu smakował pierwszy ugotowany przez tatę obiad. Odpowiedział tylko "pyssssny", a potem ziewnął przeciągle co oczywiście oznaczało, że czas na popołudniową drzemkę. Byłem z siebie cholernie dumny, ale powstrzymałem odruch napuszenia się jak paw i tylko wziąłem małego na ręce z zamiarem położenia go w łóżeczku. Kilka minut później mały spał jak zabity, a ja siedziałem z laptopem na kolanach z zamiarem sprawdzenia, czy ktoś aby nie napisał czegoś w moim temacie. Wszedłem przy okazji na gg, skype i inne ciulstwa, które aktualnie posiadałem. Strona po krótkiej chwili się otworzyła, a moim oczom ukazały się dokładnie dwie odpowiedzi do tematu. Jedna z typu "jak masz jakiś problem to wpierdol", a druga była dla mnie cholernym zaskoczeniem. Przeczytałem odpowiedź chyba z pięć czy sześć razy, a moja reakcja była natychmiastowa. Od razu skopiowałem e-mail tajemniczej Lonley. Napisanie mail'a zajęło mi mniej, niż 10 minut.

Droga Lonley!
Bardzo się cieszę, że ktokolwiek odpisał na mój mail, a tym bardziej cieszę się, że jest to ktoś z tak podobnym problemem jaki ja niestety mam. 
Z samej Twojej odpowiedzi wnioskuję, że jesteś bardzo nieszczęśliwa przy boku męża. Mam wrażenie, że rzeczywistość Cie przytłacza.
Nie jesteś sama, ponieważ ja mam tak samo.
Jeżeli się nie obrazisz chciałbym Ci nieco przybliżyć moją sytuację domową.
No więc dzisiaj po kolejnej kłótni z moją żoną, doszedłem do przerażającej prawdy, której nie dostrzegałem przez ponad 5 lat naszego małżeństwa. 
Mam małego synka - ma 4 latka - i jest całym moim światem jednakże mam zbyt dużo problemów, żeby się nim cieszyć i tym że go mam.
Jak już wspominałem straciłem pracę - oczywiście żonie nic nie powiedziałem, bo ona by się wściekła, a nie chcę żeby awantury widział mały. 
Moja żona jest osobą bardzo nieobowiązkową, nie przejmuje się naszym dzieckiem - ostatnio np. nie dała mu obiadu - no i dzisiaj uświadomiłem sobie że mną manipuluje. Do tego nie chce jej się chodzić do pracy, a przy tym kiedy ja jej nie mam nie możemy sobie na to pozwolić. Nie mam już do niej sił, ale nie potrafię od niej odejść. 
Ja również duszę we mnie moja poprzednią osobowość i ujawniam ją tylko przy synku. 
Kiedyś nie byłem taki zgorzkniały jak dziś. 
Byłem szalony chciałem spełniać marzenia, niestety przez moją żonę wszystko się zmieniło i dopiero dzisiaj to zrozumiałem. 
Jakie problemy dręczą Ciebie?
Może opowiesz mi coś więcej o Twoim nudnym mężu?
Pozdrawiam ciepło i czekam na odpowiedź.
TheBoringStory

Kliknąłem "wyślij" i oparłem się o kanapę. Spojrzałem na zegarek - 17.50. Nie jest źle. Sprawdziłem jeszcze czy nikt nie odezwał się w sprawie pracy - niestety, ale moja skrzynka służbowa była pusta. Z jękiem zwlekłem się z sofy i już miałem jechać po żonę kiedy stwierdziłem, że nie będę budził małego i wykręciłem numer do żony mojego brata - Rosalie. Ona kochała zajmować się Chris'em. Oni sami niestety starali się o dziecko jednak coś nie wychodziło i Rose była w siódmym niebie, gdy mogła się z nim bawić czy pójść na spacer. W tej kwestii zawsze mogłem na nią liczyć.
-Tak słucham? - W słuchawce rozległ się głos mojej przyjaciółki.
- Cześć Rose! Słuchaj mam do ciebie prośbę...
- Mam się zająć Chris'em? - Zapytała, a w jej głosie wyczułem nadzieję.
- Tak...muszę jechać po Viv do pracy....
- Jasne, zajmę się nim. Będę za jakieś 10 minutek.
- W porządku. To czekam...no i dzięki.
- Ależ nie ma sprawy, Edwardzie. To dla mnie czysta przyjemność.
- Wiem, Rose, wiem. Czekam w takim razie. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. - Rozłączyłem się i czekałem na Rose. Zawsze chciałem, żeby Christian miał taką matkę. Jak ona. Była idealna. Jednak najwyraźniej Viv się do tego nie nadawała. Westchnąłem. Diabli by wzięli ją i jej fatalne podejście!

___________________________
_______________

No hej Pyszczki!
Rozdział kończy się chujowo, ale nie miałam totalnie pomysłu co dać na finish.
Mimo wszystko mam nadzieję, że się Wam podoba.
No i nie ma wielu błędów.
Czekam na twórczość Bells :*
Całuję cieplutko i ściskam :*******
Lady A. 

sobota, 25 maja 2013

Rozdział 2 "Podróżująca bez końca"

"Uciekinier ucieka, kłamca kłamie, zakochany kocha, a zagubiony - po prostu szuka."

Życie, czym ono jest? Każdy z nas interpretuje to słowo inaczej. Dla mnie jest to pojęcie względne. Codziennie inaczej patrzę na swoje istnienie. Nieraz jest dobrze, ale zazwyczaj mam te gorsze dni. Nie jest tak, że od razu totalna załamka i mam ochotę się powiesić...W takich dniach ubieram na siebie maskę. Chodzę, na twarzy mam sztuczny uśmiech, jestem pusta wewnątrz. Ja wiem, pewnie macie ma za wariatkę. Mam własną kancelarię prawną w wieku 28 lat, toż to niezwykły wyczyn, niby tak. Tak samo jak jestem, niby, szczęśliwą mężatką. Damien jest wspaniałym, kochającym mężem. Nie mamy dziecka, ale ja nie chcę potomstwa, bo...Jest to "niby". Ja duszę się w tym związku. Damien jest porządny, poukładany, daje mi wszystko. Doceniam to, naprawdę. Tyle, że ja potrzebuję czegoś więcej. Choć jestem poważną prawniczką, w głębi mojego serca żyje ta nastolatka, która marzyła o szalonej, cholernie namiętnej i romantycznej miłości. A z Damienem...Poznaliśmy się w pracy, pierwszy pocałunek przeżyliśmy w pracy. Dobrze, że tam mi się nie oświadczył. Nasz związek jest wręcz nudny, a seks jednolity. Robimy swoje i idziemy spać, nic specjalnego, zero namiętności. Czy kocham mojego męża...? Tak, kocham go, a bynajmniej kochałam. Gdybym tego nie czuła, nadal byłabym panną Isabellą Swan, a nie Isabellą Brown, od trzech lat jestem mężatką...Wiecie, z perspektywy to nawet to nazwisko wydaje się nudne. Może przypadek, może nie. Wracając...Moja miłość do niego przerodziła się raczej w przywiązanie. Po prostu się do niego przyzwyczaiłam. Smutna prawda.
W skrócie...?
Nazywam się Isabella Brown, mam 28 lat i jestem samotną mężatką. Prowadzę kancelarię prawną w Nowym Jorku. Chcę uciec od swojego nudnego życia. Pragnę uwolnić prawdziwą siebie.

~*~

Z hukiem zamknęłam teczkę, sprawa Douglasa Smitha była już zamknięta i wygrana, swoją drogą, przeważnie wygrywam. Nie to, że jestem najlepsza w tej branży. Po prostu, moja kancelaria bierze pewnie sprawy. Nie będę prawnikiem kogoś kto jest na przegranej pozycji. To by było bezsensowne i bezcelowe. Chyba zrozumiała sprawa. Zerknęłam na ekran laptopa. Zbliżała się 21:00. Damien był już w domu, dziś kończył wcześniej. Westchnęłam. Jest wieczór, skończyłam pracę, powinnam z uśmiechem na ustach iść do domu, do kochającego męża. Ale nie...Ja mam większą ochotę siedzieć tu i nie wracać. Lepiej się czuję w tym biurze niż w własnej sypialni. Schowałam wszystkie papierzyska, na ekranie laptopa pozamykałam foldery dotyczące pracy. Rozpuściłam swoje włosy, które podczas pracy były spięte w ciasnego koka. Zdjęłam okulary. Kliknęłam dwa razy na ikonkę internetu, wyświetliła mi się strona startowa. Miałam już wejść na jakieś forum, czytałam nieraz takie bzdety z nudów, ale mój telefon dał o sobie znać. Na ekranie wyświetliło się powiadomienie o nowej wiadomości. Damien. 

"Isabello, jest po 21:00, a Ciebie nadal nie ma. Zaczynam się martwić, coś się stało? Mam przyjechać?"

Ciężko westchnęłam i wywróciłam oczami. Jego wiadomości brzmią tak formalnie. Żadnego kochanie, skarbie, ba...On nawet Bello nie napisze, tylko to głupie Isabello. Nacisnęłam na odpowiedzi przycisk i odpisałam.

"Wszystko w porządku, miałam trochę papierów, już wracam do domu..."

Nici z wejścia na forum, zatrzasnęłam laptopa. Schowałam go do pokrowca. Wyszłam z biura zamykając za sobą drzwi i gasząc wszystkie światła. Na dworze było chłodno, zarzuciłam na siebie żakiet i ruszyłam żwawym krokiem na parking podziemny, który był niedaleko stąd. Mijałam ludzi, niektórzy z nich mnie rozpoznawali i lekko kiwali głowami, odpowiadałam uśmiechem. Naprawdę...Chciałabym zmienić swoje życie. Tylko nie wiem czy już na to nie za późno. Mogłam walczyć o swoje, o to czego pragnęłam parę lat temu. Gdy byłam panienką, młodą dziewczyną, a nie teraz...Dojrzała kobieta goniąca za młodzieńczymi marzeniami, to wręcz nierealne, nawet brzmi idiotycznie. Muszę się z tym pogodzić, muszę przyzwyczaić się do tej monotonności w moim życiu. Dom, praca, dom, bankiety, sala sądowa, dom, praca. Usnąć można gdy się tylko o tym myśli, a ja tym żyję. To jest mój świat. 
Sama nie wiem kiedy zaszłam na parking. Wyciągnęłam z torebki kluczyki od mojego auta. Nacisnęłam czarny guziczek i odblokowałam alarm. Weszłam do samochodu i wzięłam głęboki wdech. Uwielbiam zapach tego auta. Włożyłam kluczyk do stacyjki i odpaliłam. Silnik zamruczał, a ja lekko wyjechałam na ulicę Nowego Jorku. Mijałam kolejne, kolorowe przez światła ulice, pełne ludzi, biegających małolatów. Zaczynała się kolejna szalona noc w NY. A ja jechałam do ciemnego domu. Damien na pewno już leżał w łóżku, nie spał, to na pewno. Zawsze na mnie czeka czytając. Dopiero gdy ja leżę koło niego zasypia. Tak jakby się bał, że mu gdzieś ucieknę...Choć przysięgam, czasami mam taką ochotę, wymknąć się w nocy z domu jak nastolatka spod oka rodziców, którzy dali jej karę. Chore, nieprawdaż? 
Zatrzymałam się  pod domem, jeśli domem można to nazwać, to raczej willa. Apartament jest całkowicie mój, tak jak auto i cała reszta. Nawet samochód Damiena jest za moje pieniądze. Mój mąż pracuje w mojej kancelarii, więc jego wypłata jest po prostu formalnością, aby organizacje sprawdzające moją kancelarię nie miały się do czego przyczepić. 
Otworzyłam okno mojego cudeńka i wbiłam w bramę odpowiedni kod, otworzyła się. Wjechałam, garaż automatycznie się otworzył, wjechałam do niego, zaparkowałam i wysiadłam z auta. Podeszłam do drzwi prowadzących z garażu do mieszkania, tu też musiałam wpisać odpowiedni kod. Naprawdę, mnie wystarczyłyby tylko klucze, ale Damien jest przewrażliwiony. Brama i każde wejściowe drzwi są na kod. Minęło sporo czasu zanim przyzwyczaiłam się do braku kluczy i wisiorków przy nich. 
W korytarzu zdjęłam moje szpilki, na boso przemaszerowałam przez salon, w kuchni zatrzymałam się aby coś zjeść i napić się soku. Potem moim celem była sypialnia. Weszłam do niej, lampka nocna po stronie Damiena była zapalona. Mąż spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, choć wiedziałam, że był zniecierpliwiony moim spóźnieniem. Cenił punktualność. Skierowałam się do łazienki w milczeniu, po drodze wzięłam koszulę nocną. Choć to w moim życiu było normalnie, spałam w koszuli Damiena, ona była przeznaczona tylko dla mnie. Lubił jak w niej spałam, mówił, że wyglądam seksownie w jego rzeczach. Wzięłam szybki prysznic i wróciłam do sypialni. Moja torba z laptopem leżała na szafce obok mojego miejsca w łóżku. 
Wlazłam na posłanie. Pochyliłam się i cmoknęłam męża w usta. 
-Wybacz za spóźnienie...-szepnęłam. Mężczyzna umieścił dłoń na moim karku i pogładził mnie po nim.
-Nic się nie stało...-hmm, mój facet może i był nudny, ale też oszałamiająco przystojny. Jego uśmiech i hipnotyzujące oczy przeszywały mnie na skroś. To właśnie te dwie cechy wyglądu,w nim, przypominały mi dlaczego kiedyś się w nim zakochałam. Uśmiech i spojrzenie.
-Jednak wolałbym, aby taka sytuacja się nie powtórzyła, Isabello...-dokończył, a po chwili dodał - A jeśli już to...Proszę, informuj mnie o tym abym się nie zamartwiał o ciebie...
-Dobrze, zrobię tak...-położyłam się koło niego, przytulił mnie, rzadko kiedy to robił. Miałam nadzieję, że tak usnę, w jego objęciach, ale nie... Mężczyzna po chwili mnie puścił i obrócił się do mnie plecami. Po piętnastu minutach słyszałam jego spokojny, umiarkowany oddech. Zasnął. Miałam wielką ochotę się rozpłakać, czy ja naprawdę potrzebuję, aż tak wiele? Chcę tylko odrobinę miłości i czułości. Chcę czuć się kochana.
Wpatrując się w plecy męża zaczęłam rozmyślać, cofnęłam się w czasie, do tego co było kiedyś, do przeszłości. Pamiętam ten dzień, w którym Damien zaczął u mnie pracę. Wchodził z tym swoim firmowym uśmieszkiem do mojego gabinetu w każdej sprawie. Raz był się nawet zapytać czy mam spinacz. No naprawdę, inni wchodzili do mnie tylko w ważnych sprawach, bo bali się mnie...Szefowa, to zaraz wszyscy myślą, że muszę być wredną zołzą, ale nie on...W końcu po dwóch tygodniach takiego bezsensownego kręcenia się między moim biurem, a jego zaprosił mnie na kawę. W sumie to była bardzo komiczna sytuacja. Damien wpadł do mojego gabinetu i zaczesał swoje ułożone włosy do tyłu, te za przyczyną tego gestu rozburzyły się troszkę. Jego błękitne oczy skakały po pomieszczeniu nie mogąc ulokować wzroku w jednym punkcie. Wtedy zaśmiałam się troszkę na jego widok. Wyglądał tak jakby tu wszedł i zapomniał po co, a może...Po prostu zabrakło mu już wymówek? Tak, to też było bardzo możliwe. W końcu, po paru minutach bezczynnego stania westchnął zrezygnowany i zaprosił mnie na kawę. Gdy się zgodziłam wywrócił oczami i wymamrotał do siebie "Nie można było tak od razu zapytać ty durniu?". Ja zaczęłam się śmiać, a on się speszył. 
I tak jakoś potoczyła się nasza znajomość. Potem każdą następną sprawę rozwiązywaliśmy razem. Damien przeniósł się ze swoim biurkiem niemalże do mojego. No dobra...On tylko dostawił sobie krzesło. Kiedyś coś mu tłumaczyłam i zaczęłam żywo gestykulować, on się tylko zaśmiał i pochylił aby mnie pocałować. Tak wyglądał nasz pierwszy pocałunek. Ja paplałam o morderstwie, go to widocznie nudziło i postanowił mnie zamknąć, skutecznie zresztą. Kto wie jakby się to skończyło? Pewnie byśmy zaczęli się kochać na biurku, ale wtedy do biura wpadła moja młodsza o 4 lata siostra, Alice. Chodziła nakręcona swoimi studiami, byłam i jestem z niej cholernie dumna. Ona ma to czego chce, nie musi tłamsić swojej osobowości. 
Jak się dogadują Damien i Alice? Nijak, nie potrafią ze sobą normalnie rozmawiać. Każda ich konwersacja kończy się kłótnią. Swego czasu bardzo pragnęłam aby się polubili, ale teraz już mi tak na tym zależy...No bo jak? Jak ja sama przestaję lubić mojego faceta? 
Odwróciłam się, a mój wzrok padł na laptopa. Wstałam z łóżka i wzięłam torbę. Po cichutku, na paluszkach wyszłam na taras. Usiadłam na swoim kochanym wiszącym krześle. Wyłoniłam laptopa z pokrowca. Włączyłam go i połączyłam się z wifi. Weszłam na to forum, na które miałam chęć wejść wcześniej. Żadne tematy nie rzuciły mi się w oko. Zaktualizowałam stronę. Minutę temu ktoś dodał nowy temat. "SAMOTNOŚĆ". Nacisnęłam na link i wyświetlił mi się tekst. Przeczytałam go parę razy. Sytuacja tego mężczyzny jest podobna do mojej. Też czuję to co on. Choć nie mam dziecka, znam jego emocje. Często czytam takie fora, ale dziś po raz pierwszy najechałam myszką na tekst "Skomentuj".

Cześć TheBoringStory
Twój "takowy" temat świetne odzwierciedla mój stan ducha. Moje życie też jest "niby" ułożone i wiele osób mi zazdrości. Sami nie wiedzą co robią, nie ma czego mi zazdrościć. Nie mam co prawda dzieci, ale jestem mężatką. Mój mąż jest strasznie poukładanym człowiekiem, typowy realista, który nie potrafi cieszyć się z życia. Jego ponura osobowość wyjawiła się po czasie, to mnie przytłacza, dusi prawdziwą mnie. Moja miłość do niego jest raczej przywiązaniem lub, po prostu, strachem przed odejściem. Dziś na przykład siedziałam w swojej kancelarii prawnej i nie chciałam wrócić do domu, lepiej się czuję poza własnym mieszkaniem. Tu jestem jak w więzieniu, złota klatka. 
Jeśli zechcesz, to ja chętnie z Tobą porozmawiam, to mój email : lonely.women@gmail.com
Pozdrawiam, 
czekam na odzew,
Lonely. 

Klik. Mój komentarz został opublikowany, nie ma odwrotu. Zresztą nie ma się czego obawiać, jestem anonimową osobą. Podałam swój email, z którego korzystam w życiu prywatnym. Mój firmowy, jako prawniczki brzmi inaczej. No bo jak by to było? Prawniczka lonely.women. Śmiechu warte. No więc...Jeszcze raz przeczytałam notkę TheBoringStory, potem mój komentarz. Usłyszałam szelest z sypialni, szybko zamknęłam laptopa, schowałam go. Z powrotem wślizgnęłam się do sypialni, schowałam pokrowiec z maszyną i położyłam się obok męża, ale jednak plecami do niego. Wtuliłam się w poduszkę, skuliłam i zasnęłam. 

____________________________________

No witam...
Muszę powiedzieć, że zaszalałam. Rozdział składa się z 1822, a wygląda na krótki, nie? 
Bardzo przyjemnie mi się go pisało i nawet mi się podoba, więc mogę powiedzieć, że jestem zadowolona z wyniku końcowego, a wy? Jak wam się podoba? 
Kurczę, tak mnie ciekawi co Miśka wymyśli, no i jaka będzie odpowiedź Edwarda, hę? 
Czekam na Wasze opinie. 

Pozdrawiam, Wampirek.

PS. Zakładka bohaterowie gotowa :)

piątek, 24 maja 2013

Rozdział 1 "Uwikłany..."

"Czasami po prostu się plączemy. Nie wiemy co dalej zrobić. Ale przecież... jesteśmy tylko ludźmi. Mamy do tego prawo."


Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Ruchliwa ulica, hałas i mnóstwo ludzi - to wszystko mnie przytłaczało. Pulsowanie w głowie, które odczułem już kilka godzin temu, teraz przybrało na sile i stało się nie do zniesienia. Stanąłem na środku chodnika zastanawiając się, co mam ze sobą zrobić. Udawać, że nic się nie stało? Przyjść do domu jakby nigdy nic? W głowie miałem kompletną pustkę. Żadnego pomysłu. Jedynym sensownym posunięciem, byłoby udanie się do apteki po środki przeciwbólowe. Jako, że było to jedyna sensowna czynność, którą zdążyłem wymyślić w przeciągu 10 minut, od razu ruszyłem do apteki. Świeciło w niej pustkami, jak to zwykle bywa o 7 wieczorem. Trzy minuty później mogłem spokojnie udać się do auta, wiedząc, że za kilka minut lek zacznie działać. Przeszedłem się ze dwie przecznice i skręciłem na parking, na którym stał mój samochód. Przystanąłem zrezygnowany. Spojrzałem na to cudo i westchnąłem. Jak ja go zdołam utrzymać? I jak ja powiem o tym Vivienne? Wszedłem do samochodu i zamknąłem drzwi. Na ulicy było już ciemno, a na parkingu paliła się tylko jedna lampka. Mój telefon w lewej kieszeni spodni zawibrował. Wyciągnąłem go i spojrzałem na wyświetlacz. 

Kiedy będziesz w domku? Czekamy na ciebie z Christianem. 
Całuję
V.

I znowu ciężko westchnąłem. Pewnie zastanawiacie się czemu jestem taki przygnębiony. Otóż, straciłem dzisiaj pracę mojego życia. Powiedzieli, że cięcie kosztów, że jestem świetny, ale... młodzi idą pierwsi. Nie ważne czy mają talent czy nie. Po prostu taka jest procedura. Nie wiedziałem, które uczucie ogarnia mnie bardziej: bezgraniczna rozpacz, wszechogarniająca furia czy też może histeryczna radość. Plan wyglądał tak: straciłem pracę, mam na utrzymaniu żonę i syna, samochód, dom, oraz mnóstwo innych rzeczy. Ale poza tym... uśmiechnąłem się do siebie i spojrzałem jeszcze raz na ekran telefonu, jednak nie na wiadomość, którą dostałem od mojej żony, tylko na tapetę. Byłem na niej z moim 4-letnim synkiem, zdjęcie było robione podczas wygłupów i obydwaj szczerzyliśmy się do aparatu. 

"Jest twoim jedynym szczęściem."

Moja podświadomość bardzo szybko reagowała na mój stan. Cóż mogę powiedzieć? Mimo, że miałem żonę, rodzinę to jednak zawsze mi czego brakowało. I to nie tak, że ciągle jest mi mało. Nie na tym to polega. Po prostu, od jakiegoś czasu siedzi we mnie taka pustka i niczym nie potrafię jej zapełnić. Ani czasem spędzonym z żoną, ani z kumplem, ani z nikim. Przez ostatnie dwa miesiące uświadomiłem sobie, że brakuje mi kogoś kto mnie zrozumie. Kto będzie nadawał na tych samych falach. Oczywiście, syn był dla mnie najważniejszy i to nie tak, że chcę zrobić krzywdę rodzinie. Po prostu.... nie czuje się szczęśliwy. Cały czas czegoś brak, to tak jakby ułożyć puzzle, bez jednego kawałka, trzymać go w ręce i zastanawiać się gdzie jest. Czasem po prostu chciałbym nie mieć tych wszystkich zobowiązań. Żony, rodziny, różnych materialnych rzeczy. Chciałbym być zwykłym szarym obywatelem, który żyje na zasiłku i chodzi na piwo z kumplami spod sklepu. Czasami wydaje mi się to lepszą perspektywą. Ale zaraz sobie uświadamiam, że mimo wszystko za nic nie oddałbym mojego synka. Nigdy. A żona? Niestety, ale znudziła mi się. Nie... źle to ująłem. Po prostu... może na początku ją kochałem. Ale teraz... to tylko syn mnie przy niej trzyma. Życzę jej jak najlepiej - w końcu jest moją żoną, ale ostatnio bardzo często zastanawiam się, czy nie byłoby nam lepiej osobno. Nie czuję, już tego co czułem kiedyś. To było szalone. Młode, jeszcze licealne lata. Miałem 18, ona 16. Oby dwoje byliśmy za młodzi na poważny związek, na seks, ale... byliśmy w końcu nastolatkami. Nie myśleliśmy o żadnych konsekwencjach. Ona kochała ryzyko. Szalone imprezy, z mnóstwem alkoholu, nie rzadko narkotykami. Kiedyś po takiej imprezie zrobiła sobie ogromny tatuaż na nodze, ja też wtedy dałem się namówić. Zrobiłem go na lewej ręce, na całej części między łokciem a ramieniem. Dla Vivienne. Wtedy nie myślałem o tym, że kiedyś nie będę chciał z nią być. Kochała zabawę, kochała ryzyko, kochała imprezy i chill out. A ja kochałem ją. Za to po innej imprezie straciła ze mną dziewictwo. Najlepsze było to, że kochaliśmy się wtedy bez jakiegokolwiek zabezpieczenia. Mieliśmy w dupie wszystko inne, liczyło się tylko to, że jesteśmy razem. Na szczęście nie zaszła wtedy w ciążę. Po tych wszystkich szaleństwach był collage, ślub i zanim moja żona skończyła uczelnię zaszła w ciążę. Ja miałem już wtedy stałą pracę i kiedy urodził się Christian mogłem jemu oraz jego mamie zapewnić godne życie. Tylko, że podczas tych czterech lat które minęły od jego urodzenia wiele się zmieniło. Ja nie mam już 18, ani nawet 25 lat tylko 29 i nie czuję się spełniony we własnym życiu.  Na początku tego małżeństwa, było tak jak byliśmy jeszcze dzieciakami. Ostry seks, przekraczanie granic, szaleństwo. Ale szybko się skończyło.  I teraz czegoś mi brakuje, a pustka jest tak wielka, że nie potrafię jej wypełnić absolutnie niczym. Przez zaplątanie sobie głowy właśnie takimi myślami, nawet nie spostrzegłem kiedy wjechałem na parking mojego domu. Światła były zapalone, a garaż otwarty. Westchnąłem. Jak ja mam jej to powiedzieć? Wścieknie się. Wyszedłem z auta, zamknąłem je i skierowałem się do domu. Od razu na wejściu przywitał mnie radosny okrzyk mojego synka i tupot stópek biegnących po panelach. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Mogłem uważać, że Viv jest kobietą nie dla mnie, ale dziecko mieliśmy udane. Mały podbiegł do mnie, a ja chwyciłem go pod pachy i uniosłem wysoko do góry. Mały śmiał się w niebo głosy kiedy podrzucałem go do góry, również się śmiejąc. Po chwili postawiłem go na podłodze, a on zaczął mnie ciągnąć za rękę.
- Tato chodź! Pokaże ci, co dzisiaj zrobiłem jak cie nie było... - Dałem się zaciągnąć, do salonu gdzie rozwalona na kanapie leżała Viv. Obok jej nóg stała wielka wieża z klocków lego, a i one same były porozwalane po całym pokoju. Kiedy mnie zauważyła uśmiechnęła się i odłożyła gazetę, która czytała.
- Zobacz tato. - Christian wskazywał na ogromną wieżę paluszkiem, czekając na moją reakcję.
- Jest ekstra. Sam ją zbudowałeś? - Zapytałem biorąc synka na ręce i przytulając go do siebie. Chris pokiwał energicznie głową, jeżdżąc paluszkiem po moim tatuażu. Podszedłem do żony i ucałowałem ja lekko w policzek.
- Idziemy spać, co kolego? - Zapytałem syna niosąc go do jego pokoju. Pokiwał głową na tak, ale kiedy znaleźliśmy się w jego pokoiku i zacząłem przebierać go w piżamkę, odezwał się swoim dziecięcym głosikiem.
- Tato, bo wiesz mama dzisiaj cały dzień siedziała na kanapie. Nie chciała się ze mną pobawić i nie dała mi obiadku. - Spojrzałem na syna z niedowierzaniem. Cholerna Vivienne! Jak można, nie dać dziecku jeść?
- Chris, jesteś głodny? - Pokiwał lekko główką na "tak", więc przebrałem go w piżamkę i zszedłem na dół, gdzie moja żona oglądała telewizję. Zgrzałem małemu zupę i poczekałem, aż zje. Nie chciałem robić awantury Viv przy nim. Kiedy zjadł, zaniosłem go do pokoju, przeczytałem bajkę i ucałowałem na dobranoc. Zszedłem na dół, próbując się uspokoić, jednak to nic nie dawało. Ręce mi się trzęsły z wściekłości i złości na żonę. Wkroczyłem do salonu i widząc, że mnie ignoruje i gapi się w telewizor wyciągnąłem wtyczkę z gniazdka. Dopiero wtedy zaszczyciła mnie spojrzeniem i prawie zamordowała wzrokiem.
- Załącz to z powrotem. - Powiedziała cicho próbując nie pokazywać jak ja to rozjuszyło.
- Chciałem się ciebie zapytać co robiłaś cały dzień? - Patrzyłem jej w oczy nie ustępując i to ona po chwili odwróciła wzrok.
- Nie powinno cie to obchodzić.
- Nie powinno mnie obchodzić?! Czyt ty jesteś normalna?! Dziecko chodzi głodne, mówi że cały dzień się z kanapy nie ruszałaś, a ty mi mówisz że nie powinno mnie to obchodzić?! Kurwa, Vivienne zastanów się czasem co ty mówisz. To tylko dziecko! Chcesz je zagłodzić?!
- Przestań się drzeć! Nic się takiego wielkiego nie stało! - Spojrzała na mnie, ale nie miałem zamiaru ustąpić. Tutaj chodziło o mojego synka i nie miałem zamiaru jej odpuścić.
- Ale mogło się stać. Nie mam do ciebie już słów Vievienne. - Westchnąłem ciężko i usiadłem na fotelu. Czułem jej wzrok na sobie i chwilę później usadowiła się na moich kolanach. Pogłaskała moją czuprynę i westchnęła.
- Przepraszam cię. Po prostu dzisiaj bardzo źle się czułam, nie poszłam do pracy i połowę dnia przespałam. Zupełnie zapomniałam o tym, że mam pod opieką Chris'a. Wybacz kochanie. Wiem, że ty też miałeś ciężki dzień i mogło cie to zdenerwować. - Objąłem ją rękami w talii.
- Masz rację. Przepraszam, że uniosłem głos. Po prostu... widząc cię na kanapie z pilotem, a potem dowiadując się że nasze dziecko nie jadło obiadu wpadłem w furię.
- Wiem, kochanie dlatego też przepraszam. - Pogłaskała mnie po policzku. - Jak było w pracy? - Zapytała i przejechała palcem po moim ramieniu. Miałem dylemat: powiedzieć jej że straciłem pracę, czy skłamać? Zdecydowałem się na to drugie. Nie chciałem wszczynać kolejnej awantury.
- Nawet w porządku. Po prostu dzisiaj jeden kolesi odwalił jakieś głupstwo i wszyscy dostaliśmy opierdol. - Spojrzała na mnie ze współczuciem. - Chyba wezmę sobie 2 tygodnie wolnego. - Powiedziałem, bo przecież jakoś musiałem usprawiedliwić to, że nie chodzę do pracy. - Muszę odpocząć. - Vievienne tylko się uśmiechnęła.
- To bardzo dobry pomysł, Edwardzie. - Pogłaskała mnie po plecach i ujęła swoimi wargami moje. W tamtej chwili mało mnie obchodziło co zrobiła. Na prawdę tego potrzebowałem. Zgasiliśmy światła na dole i udaliśmy się do naszej sypialni, gdzie kochaliśmy się przez najbliższą godzinę. Potem Viv usnęła, a ja korzystając z okazji otworzyłem laptopa. Już dawno miałem zamiar poszukać pomocy w internecie. Bo gdzie jak nie tu można znaleźć dosłownie wszystko? Zalogowałem się na forum i dodałem nowy temat, którego tytuł brzmiał: "SAMOTNOŚĆ". A nóż, widelec ktoś się odezwie. Moje "ogłoszenie" brzmiało mniej więcej tak:

Witam!
Założyłem takowy temat ponieważ mimo "niby" ułożonego życia czuję się bardzo samotny i nieszczęśliwy. Mam 4-letniego synka który jest całym moim światem, i w zasadzie tylko on daje mi szczęście. Moja żona jest nieodpowiedzialna, wykorzystuje mnie i mimo tego że była kiedyś moją wielką miłością niestety to co było wypaliło się między nami. Na dodatek straciłem dzisiaj pracę i zostałem z deficytem materialnym. Byłoby bardzo miło porozmawiać z kimś kto ma podobne problemy do moich i czuje się samotny mimo, że na pierwszy rzut oka wszystko ma. 
Pozdrawiam
TheBoringStory

Po napisaniu tekstu zamknąłem laptopa, ówcześnie usuwając historię i poszedłem pod prysznic. Zastanawiałem się czy ktokolwiek odpowie i czy będę w stanie załatwić sobie jakąś pracę zanim Vivienne się zorientuje, że nie mam urlopu. Z pesymistycznymi myślami położyłem się obok żony, spoglądając jeszcze wcześniej na jej tatuaż. Uśmiechnąłem się smutno do siebie. Bardzo wiele bym dał, aby tamte czasy wróciły. 

_________________________________
______________________

Dobry wieczór!
Od razu zacznę przeprosinami, więc przepraszam, że tak późno, ale meeega długo mi się go pisało a jeszcze tak mnie plecy bolą że odpadam. 
Nie zmienia to faktu, ze rozdział 1 gotowy!
Tak więc... no mam nadzieję, że się Wam podoba.
Prawdopodobnie powstanie zakładka "Bohaterowie" także już za niedługo będziecie mogli sobie zweryfikować kto jest kim, a na razie musicie się orientować w tych pokręconych opisach.
Mam nadzieje, że nie ma zbyt dużo błędów, a jeżeli są to mi je wybaczycie.
Także... czekamy na twórczość Bells.
No i do NN!
Spokojnej nocki.
Całuję i ściskam :*:*:*:*:*:*
Lady A.

______________________
_____________
Jako, że tatuaż Edwarda nie chciał się wyświetlić wstawiam Wam go tutaj :

Prolog "Czas na zmiany..."

~To nic dziwnego, że zdradzili. Ich dusze są jedną całością, która została rozdzielona. Oni po prostu za późno się odnaleźli.~

Niby miałam wszystko...
...rodzinę, przyjaciół, ale nie czułem się...Spełniony.
Ten niedosyt nie pozwalał mi oddychać pełną piersią...
...zawsze tkwiła we mnie pewna pustka, której nie potrafiłem niczym zapełnić.
Wmawiałam sobie, że nic więcej mi nie potrzeba, że to głupie urojenia...
...udawałem przed wszystkimi, że jestem szczęśliwy jednak tak na prawdę.
Dusiłam się w swoim życiu, uczucia, które kiedyś w sobie chowałam wymarły...
...nie było już miejsca na nic. Na rodzinę, przyjaciół, praca nawet przestała się liczyć. Była tylko pustka i wrażenie jakby pętla zaciskała się wokół mojej szyi.
Coraz ciaśniej i ciaśniej, tak bardzo starałam się pozbyć tego uczucia. Nie udawało mi się to, potrzebowałam zmian, czegoś nowego, kogoś kto mnie zrozumie...
...świat zaczął mi się sypać, życie zaczęło się walić. Potrzebowałem czegoś nowego. Kogoś nowego.Raz w życiu chciałem zrobić coś dla siebie nie patrząc na innych. Chciałem poczuć się panem swego losu bez względu na cenę, którą miałbym zapłacić.
Ja zawsze robiłam to na co mam ochotę, brałam to czego chciałam. Czemu i tym razem mam z tego zrezygnować? Nie widzę powodów, wiem, że to będzie złe, ale czy to tak bardzo się liczy, dla mnie nie...
...w tamtej chwili nic się nie liczyło. Chciałem zaczerpnąć oddechu. Znowu poczuć, że żyję.
I stało się...
Zdradziłem.
Zdradziłam.

_________________
_______________________


Witamy...

Wampirek: Prolog powstał w godzinę, ale wiecie? Ja i Miśka jesteśmy z siebie cholernie dumne, bo on jest ZAJEBISTY, wiem, my jesteśmy skromne.
Lady A: No godzina to nasz rekord! Połączyłyśmy pomysł Bells i mój i tak oto powstał grzeszny sekret - bo takie jest tłumaczenie owego adresu zajebistego bloga. My jesteśmy zajebiste, on jest zajebisty i Wy również jesteście zajebiści. A my jesteśmy bardzo skromne :D
W: I wcale nie przeklinamy...Heh, okej...Rozdział 1 pisze Miśka, bo na LIM'ie ja zaczynałam. No, więc czekamy na niego z niecierpliwością.
A nam pozostało się powitać <3
L.A: Oczywiście że nie, jakbyśmy śmiały. Ja walnę rozdział 1 prawdopodobnie jeszcze dzisiaj, także mam nadzieję, że będzie się podobał, a tymczasem witamy gorąco i serdecznie na naszym nowym wykurwionym w kosssmosss tworze. Ah i jeszcze jedno, posługujemy sie skrótem SS :D Kurna jak hitlerowcy! Kinia, co z nas wyrośnie?
W: Ja będę prezydentem...Tak tylko mówię.
L.A: Tak, będziesz dyktatorem :D A ja będę.... hmmm.... żulem spod biedronki, który pije Tymbarki hue hue hue xD
W: I jara się napisami spod kapsla, haha <3 Dobra, ludzie, miłego czytania!
L.A: Miłego czytanka :]

PaPa...Znaczy się.
Do napisania. ;]

Obserwatorzy

Mrs. Punk