środa, 23 lipca 2014

Rozdział 17 "100 procent złości"

Nigdy nie pomyślałbym o tym, że spotkam osobę, która będzie w stanie uszczęśliwić mnie samym swoim istnieniem. Owszem - z początku Vievienne wydawała się idealna... jednak z czasem dojrzałem, ona niestety nie. Z każdym dniem kochałem ją coraz mniej, jednak przysięga małżeńska nie była dla mnie tylko pustymi słowami. Coś się między nami popsuło i nie można było już tego naprawić. Życie z nią stawało się coraz bardziej nieznośne i uciążliwe... I wtedy poznałem Bellę. Moje słoneczko, które kochałem najmocniej na świecie. Lepiej byłoby jednak rzec, że oboje stali się całym moim światem, a poza nimi nie istniało nic. Od chwili gdy ją poznałem, po tym pierwszym mailu... wiedziałem że wszystko się zmieni, że będzie lepiej. A dzisiaj wyrządziłem jej takie świństwo. Od dziecka byłem uparty jak osioł, jednak nigdy nie chciałem tym nikogo skrzywdzić. Wiedziałem, że jest jej przykro... ale było mi zbyt głupio by przyznać się do błędu. Kiedy zobaczyłem jej mail'a w skrzynce chciało mi się płakać. Nie miałem pojęcia jak mam jej wynagrodzić moje zachowanie. Nie miałem świec, kwiatów ani głupich czekoladek by jakoś osłodzić jej ten okropny wieczór. Ale miałem pomysł - a pomysł to już połowa sukcesu, nieprawdaż? Zamknąłem komputer i odłożyłem go na łóżko. Bezszelestnie podszedłem do drzwi balkonowych i delikatnie się przez nie wychyliłem. Siedziała tam, patrząc w rozgwieżdżone niebo. Nuciła sobie coś cicho, pochłonięta tym zajęciem na tyle, aby w ogóle mnie nie zauważyć. Uśmiechnąłem się do siebie. Mimo, że znałem ją niecałe dwa tygodnie, pokochałem ją tak mocno jak Chrisa. Na paluszkach posunąłem się do przodu i ukucnąłem za jej fotelem. Zakryłem jej oczy i przystawiłem usta do ucha.
- Zgadnij kto... - Bella nie poruszyła się, jednak taras wypełnił się jej śmiechem.
- A któż mógłby to być, jak nie ty, Edwardzie? - Udałem smutnego i odkryłem jej oczy. Na czworakach obkrążyłem fotel i usiadłem na kaflach tuż przy jej nogach.
- Teraz mi smutno. - Przybrałem minkę pod tytułem "proszę, nie bij" i spuściłem głowę. Bella, ukrywając śmiech, uniosła paznokciem moją brodę do góry.
- Biedny, mały, smutny Edward. - Ucałowała mnie w czoło. - Tak mi przykro, że zepsułam ci niespodziankę. -Tak na prawdę to mnie było przykro, że ją zawiodłem i sprawiłem, że była smutna. Ująłem jej dłonie w swoje i spojrzałem na jej piękną twarz. Lubiłem się w nią wpatrywać. Podziwiać jej cudowne, brązowe loki, tonąć w głębi jej czekoladowych oczu...
- Przepraszam. Przepraszam, za moje dzisiejsze zachowanie. Nie powinienem był... No wiesz, chodzi mi o to, że miałaś rację. I jeśli chcesz skończę z tym draństwem. - Z początku jej twarz wyrażała zdziwienie, jednak potem wykwitł na niej piękny uśmiech.
- Edwardzie, ja się na ciebie nie gniewam. Kocham cię i dlatego chciałabym byś z tym skończył. Nie mogę patrzeć na to jak niszczysz swój organizm. Było mi po prostu przykro, że jesteś taki zaborczy. - Jej uśmiech zmalał, a między brwiami pojawiła się delikatna zmarszczka.
- Przepraszam kochanie. Już więcej się to nie powtórzy. - Przytuliłem ją mocno do siebie i wdychając jej cudowny zapach, znowu poczułem, że jestem w domu.


***

Zegar wskazywał 2:05 nad ranem. Jeden z najlepszych prawników w Nowym Jorku spał snem głębokim i spokojnym. Cały jego dom był okryty mrokiem, a od ciszy, aż dzwoniło w uszach. Jedynym dźwiękiem, który można było zarejestrować było tykanie ogromnego zegara, który stał w pięknie urządzonym salonie. Wszystko wydawało się pracować w ustalonym porządku bynajmniej, można było odnieść takie wrażenie. Każdy porządek musi zostać przemieniony w bałagan i tak też się stało gdy zegar wskazał godzinę 2:14. W całym mieszkaniu rozległ się przerażająco głośny dzwonek telefonu komórkowego pana Jeffersona. Nieprzytomny prawnik ledwo doczołgał się do urządzenia i nacisnął zieloną słuchawkę. 
- Halo? - Cały zaspany, nie potrafił rozpoznać głosu rozmówcy. 
- O czym ty mówisz...? - W trakcie prowadzenia rozmowy mimika jego twarzy błyskawicznie zmieniała się. Z początku zaspany, nie wiedział co się do niego mówi. A potem kolejno jego twarz wyrażała wściekłość, bezradność, znowu wściekłość i na końcu determinację. 
- Powiedz gdzie i kiedy. - Jego rozkazujący ton, wcale nie wydawał się miły. Gdy odłożył słuchawkę był pełen sprzecznych emocji. Jedno wiedział na pewno. 
- Dostanie się gnojowi...

***

Strugi deszczu spływały po szybie, gdy pan Brown parkował samochód w jednej z najbiedniejszych dzielnic Nowego Jorku. Skoro suka Bella, jego żona nieudacznica wyprowadziła się do jakiegoś cholernego typa, który wyglądał jak bokser wagi ciężkiej, on musiał się zadowolić 16-letnią Nicole. Odwiedzał ją od kilku miesięcy i w przeciwieństwie do jego żony, dawała mu wiele więcej przyjemności. Wychodząc z auta, zastanawiał się jak mógł dopuścić do tego by Bella się wyprowadziła. Trzeba pokazać tej kobiecie gdzie jest jej miejsce, bo dłużej nie będzie tolerował takiego zachowania. I jeszcze ten jej chłoptaś. Skąd ona w ogóle go zna? Z choinki się urwał czy jak? A chuj go wie, przecież to tylko kolejny frajer. Razem z Nicole spędził kilka cudownych godzin, a potem wolnym krokiem ruszył na spacer po okolicy. Nie było tam zbyt bezpiecznie, ale lubił czuć się wolny w taki sposób. Nie martwił się ani niebezpieczeństwem ani mrokiem. Jednak tego dnia... powinien. Gdy skręcił za róg, ktoś chwycił go za kark i popchnął w przód. Nie wiedząc co się dzieje, Damien upadł na brudny chodnik. Gdy się podniósł, dostrzegł czterech zamaskowanych napastników. 
- Czego chcecie? Nic wam nie zrobiłem. - Jego głos stał się piskliwy, a słowa wypowiadał w szybkim tempie. Jeden z oprawców zaśmiał się gardłowo. 
- Nic nam nie zrobiłeś? Mylisz się. - Ten, który mówił wyglądał jak wielka góra lodu, której tak szybko nie dało się stopić. Trzej pozostali wyglądali na równie napakowanych i tak samo groźnych. 
- Ale panowie, bez nerwów. Jakoś się dogadamy... - Damien skulił się w sobie. Był tu całkiem sam. Zero świadków, pomocy z nikąd. Nie miał żadnych szans. Rozejrzał się nerwowo. Na prawdę nie było nikogo by mu pomógł. Napastnicy zbliżyli się. Jeden z nich chwycił go od tyłu i trzymał w tak mocnym uścisku, że Damien nie mógł się poruszać. Niespokojnie wierzgał nogami i próbował się wyrwać, jednak nic to nie dało. Najpierw dostał cios w brzuch, potem z pięści w twarz. Reszty nie pamiętał, ponieważ po piątym ciosie w głowę nie wiedział już czy ten koszmar dzieje się na prawdę, czy to tylko jego wyobraźnia...

_________________________
Witam witam i jeszcze raz witam w ten deszczowy wieczór. 
Wiem, że notka nie jest szczytem Waszych marzeń, jednak mam nadzieję, że się podoba. 
Chciałabym zadedykować ją czytelniczce o nicku Asai. Oraz jednej z najwspanialszych osób jakie kiedykolwiek poznałam. Kiniu, bardzo Cię przepraszam i mam nadzieję, że zdołam Ci jakoś wynagrodzić moją nieobecność. 
Dziękuję Wam wszystkim za to, że jesteście <3
Miśka 

Tak, ja wiem....

No wiem, że zawaliłam... I nie macie mnie usprawiedliwiać, bo nie ma absolutnie NIC na moje usprawiedliwienie. Jestem beznadziejna... Jednak ostatnio w moim życiu nie dzieje się najlepiej. Każdy ma problemy, one zawsze będą i nie zmienimy tego, bo nie mamy po prostu jak. Chciałam Was ogromnie przeprosić za to, że tak długo nie było notki. Że tak długo nie było mnie... Ja na prawdę chciałam napisać... ale było to niemożliwe. Przepraszam Was z całego serca. Od wczoraj pracuję nad nową notką. Nie wiem, czy cieszycie się na mój powrót czy nie... Jednak obiecuję - a ja nigdy nie łamię obietnic - że teraz nie będzie takich kolosalnych przerw i że razem z Kinią dokończę tego bloga.
Tęskniłam za Wami strasznie. Za Wami, za pisaniem, za tym wszystkim. I cieszę się, że wróciłam.
Jeszcze raz bardzo Was przepraszam.
Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie... chociaż macie do tego pełne prawo, bo uważam, że z mojej strony to co zrobiłam było bardzo nie fair.
Kocham Was.
Miśka

Obserwatorzy

Mrs. Punk